Poetry
Es el amor. Tendré que cultarme o que huir.Crecen los muros de su cárcel, como en un sueño atroz.La hermosa máscara ha cambiado, pero como siempre es la única.¿De qué me servirán mis talismanes: el ejercicio de las letras,la vaga erudición, el aprendizaje de las palabras que usó el áspero Norte para cantar sus mares y sus espadas,la serena amistad, las galerías de la biblioteca, las cosas comunes,los hábitos, el joven amor de mi madre, la sombra militar de mis muertos, la noche intemporal, el sabor del sueño?Estar contigo o no estar contigo es la medida de mi tiempo.Ya el cántaro se quiebra sobre la fuente, ya el hombre selevanta a la voz del ave, ya se han oscurecido los que miran por las ventanas, pero la sombra no ha traído la paz.Es, ya lo sé, el amor: la ansiedad y el alivio de oír tu voz, la espera y la memoria, el horror de vivir en lo sucesivo.Es el amor con sus mitologías, con sus pequeñas magias inútiles.Hay una esquina por la que no me atrevo a pasar.Ya los ejércitos me cercan, las hordas.(Esta habitación es irreal; ella no la ha visto.)El nombre de una mujer me delata.Me duele una mujer en todo el cuerpo.
Dream Song 4
Filling her compact & delicious body
with chicken páprika, she glanced at me
twice.
Fainting with interest, I hungered back
and only the fact of her husband & four other people
kept me from springing on her
or falling at her little feet and crying
‘You are the hottest one for years of night
Henry’s dazed eyes
have enjoyed, Brilliance.' I advanced upon
(despairing) my spumoni.—Sir Bones: is stuffed,
de world, wif feeding girls.
—Black hair, complexion Latin, jewelled eyes
downcast . . . The slob beside her feasts . . . What wonders is
she sitting on, over there?
The restaurant buzzes. She might as well be on Mars.
Where did it all go wrong? There ought to be a law against Henry.
—Mr. Bones: there is.
Wykup na giełdzie wszystkie akcje!
Zaskocz swą koronacją nację,
Tryumf zapewnia admirację.
WINTERREISE / PODRÓŻ ZIMOWA. WIERSZE DO MUZYKI FRANZA SCHUBERTA
I
„Wpadacie jak po ogień”,
wytyka nam od lat
z właściwym sobie chłodem
ten niewłaściwy świat.
„Po ogień" to przesada,
lecz wpadliśmy — to fakt.
„Po ogień" to przesada,
lecz wpadliśmy — to fakt.
A wypaść — nie wypada: okazać trzeba takt.
Wypadać — nie wypada:
poza tym — nie ma jak.
Niejasno nam zagraża
i mrozi w żyłach krew
gościnność gospodarza
tych lodowcowych stref.
„Pokochasz Kraj i Klimat"?
Brak na tę czelność słów.
„Pokochasz Kraj i Klimat"?
Brak na tę czelność słów.
Wokoło pustka, zima
i ujadanie psów.
Nad głową eter, zima,
i chirurgiczny nów.
II
Poranne odśnieżanie to,
jakby logik rzekł,
przyjęcie dwu przesłanek
zawartych w słowie „śnieg":
tej, że upadły anioł
nie wróci tam, skąd spadł,
i tej, że pozostaniem
zbyt skomplikuje świat.
Ach, krystaliczne biele
zmieszane pół na pół,
gdy można ci, aniele,
nareszcie sypać
na rany sól!
Ach, pragmatyczne cele
zmieszane pół na pół
z mściwością, gdy, aniele,
na twoje rany
sypiemy sól!
III
Anteny między kominami,
żółtego dymu pierwszy haust:
te dachy, świty nie za nami —
są wciąż nad nami,
wewnątrz nas.
Najbielszy nawet transatlantyk
gdy ruszał w tropikalny rejs,
brał nas nasiąkłych wonią tamtych
grudniowo zadymionych miejsc.
Oceaniczne bryzy, wiejcie;
nam nawet w snach
zapiera dech
zbyt dobrze znane dawne miejsce
i żółty dym, i czarny śnieg.
Oceaniczne bryzy, wiejcie:
w nas nawet w snach zamiera dech:
zbyt dobrze znamy swoje miejsce,
zbyt dobrze znamy swoje miejsce
i żółtozęby jego śmiech.
IV
A może myśmy wcale
nie mieli wznieść się nad
ten jeden, ten widzialny,
ten tymczasowy świat?
ten taki sobie świat?
A może wzrost nad ziemię
na metr z czymś lub sześć stóp —
to już wniebowstąpienie?
Dopiero po nim — grób?
I może tym niebiosom
przez siedemdziesiąt zim
zamilkłym z zimna głosem
śpiewamy dźwięczny hymn,
śpiewamy, wdzięczni, hymn?
I może słowo „losem"
w wersyfikacji zim
tak z „lodem" jak i z „mrozem"
poprawny tworzy rym,
dokładny tworzy rym?
V
Pęsetką wiecznych lodów
ścisnąwszy glob z dwu stron,
na Ów rzeczowy dowód
rzeczowo patrzy Sąd;
w dwa zimne ognie lodu
ujęła z obu stron
spłaszczony zarys globu
nie całkiem widoczna dłoń.
Sąd nie Najwyższy nawet —
nic podobnego, skąd:
nie chodzi w tej rozprawie
o zbrodnię, ale
o drobny błąd;
przy średniej ledwie wprawie
doraźny nawet Sąd
ustali, kto w tej sprawie
niechcący, ale
popełnił błąd.
Kto przyjął, że niezmienny
miał zostać pierwszy plan:
błogości wśród zieleni i
szumu morskich pian?
Pogodny szum zieleni!
Łagodność morskich pian!
Jesteśmy wręcz zdumieni:
był kiedyś taki plan?
Nie Ostateczny wcale —
wystarczy zdrowy sąd,
by zwęszyć w ideale
przesłanki błędnej swąd;
kto przyjął arbitralnie,
że lodowaty prąd
omijać będzie stale
nasz obiecany ląd?
Ujęty ze stron obu
w polarnych szczypiec chwyt,
glob nie ma już sposobu,
by wtrącić coś,
by podnieść krzyk;
i tylko trzęsień drgawka,
ten tektoniczny tik,
Sądowi daje z rzadka
mimiczny znak:
„To każdy z nich;
to każdy z nich".
VI
VI
„U wrót, gdzie chłodna studnia
i starej lipy cień,
w upalne popołudnia
niejeden śniłem sen.
Niejedno czułe słowo
w lipowym ciąłem pniu;
i tęsknię wciąż na nowo
do cienia i do snu.
Dziś idę w pustkę zimy,
w zawieję, mróz i mrok;
z oczyma zamkniętymi
potykam się co krok.
A w dali wiecznie słyszę
szumiącą zieleń słów:
Wróć do mnie, w moją ciszę,
w pogodę dawnych snów.
Kąśliwy wiatr zimowy
przenika mnie jak nóż,
porywa czapkę z głowy
lecz nie zawrócę już.
I brzmi od godzin wielu
zielone echo słów:
Wróc do mnie, przyjacielu,
do ciszy dawnych snów.
I brzmi od godzin wielu
Zielone echo słów:
Wróć do mnie, przyjacielu,
do ciszy dawnych snów,
do ciszy dawnych snów"
VII
Spod okładu arktycznego
spływa gorączkowy pot.
Rzecz nie bardzo w stylu śniegu,
jego zwykłych szkód i psot —
stylu raczej cool niż hot.
Wyobraźnia znów nie zgadła:
komunałem było już,
że mróz wieczny ściśnie gardła,
a tu — morze sięga ust?
Nawet gorzej: wsiąka w mózg.
Śniegu, co się z tobą dzieje?
Nowy adres, imię, stan?
Nasze dymy, nasze spraye:
przez te fraszki — tyle zmian?
Jest w tym jakiś skryty plan.
Czy to strach przed losem świadka,
co zbyt wiele widział zim?
Czy, jak ja, chcesz tylko świata,
który innym jest niż tym?
Lub innego siebie w nim?
VIII
Wróc do mnie, przyjacielu,
do ciszy dawnych snów.
I brzmi od godzin wielu
Zielone echo słów:
Wróć do mnie, przyjacielu,
do ciszy dawnych snów,
do ciszy dawnych snów"
VII
Spod okładu arktycznego
spływa gorączkowy pot.
Rzecz nie bardzo w stylu śniegu,
jego zwykłych szkód i psot —
stylu raczej cool niż hot.
Wyobraźnia znów nie zgadła:
komunałem było już,
że mróz wieczny ściśnie gardła,
a tu — morze sięga ust?
Nawet gorzej: wsiąka w mózg.
Śniegu, co się z tobą dzieje?
Nowy adres, imię, stan?
Nasze dymy, nasze spraye:
przez te fraszki — tyle zmian?
Jest w tym jakiś skryty plan.
Czy to strach przed losem świadka,
co zbyt wiele widział zim?
Czy, jak ja, chcesz tylko świata,
który innym jest niż tym?
Lub innego siebie w nim?
VIII
Czy jakiś Wielki Fałszerz
podrobił tamten czek
wręczony nam na starcie
w kopercie gór i rzek?
Czy w lewym górnym rogu
fikcyjny wpisał bank?
Zataił, że nim z boku
steruje jakiś gang?
W podpisie swoim własnym
celowo zrobił błąd,
by nas pozbawić szansy
czerpania z jego kont?
Czy też nazwiska nasze
napisał zmyślnie w skos,
by z góry wiedział kasjer:
„Ci zaraz zrobią skok"?
Masz chęć — to wierz tej bajce:
że jakiś czek lub glejt
w ogóle dla nas znajdzie
nadziemskie welfare state,
nadziemskie welfare state.
Masz chęć, to wierz tej bajdzie —
bo trudniej znosić myśl
bo trudniej znosić myśl,
że ktoś na łez otarcie
dał Wszystko nam — i Nic.
dał Wszystko nam — i Nic.
dał Wszystko nam — i Nic.
IX
Gdy grunt się pali pod nogami,
przypadkiem spłonąć może most;
to, że palimy mosty sami —
to dość typowy mit ex post.
To, że za nami tylko płoną,
to drugi pospolity błąd:
uchodźcy wiedzą to, gdy toną,
na długość wiosła mając ląd.
Posiedli wiedzę niezgłębioną
ci, których nie chce stały ląd.
Przykrości takich rozczarowań
unika ten, kto spuszcza wzrok
i stara się go skoncentrować
na bucie stawiającym krok.
Spojrzenie naprzód nic nie daje,
podobnie jak spojrzenie wstecz:
w dwa ognie biorą nas dwa raje,
dwóch mostów płomienisty miecz.
Z tych dwóch miotaczy nie przestaje
podwójny płomień ku nam biec.
Z minionej chwili wypędzeni,
nie chciani w tej, co czeka nas,
nie zaginiemy choć w przestrzeni,
bo ją do zera streszcza czas.
Ta jedna korzysć: że w przestrzeni
streszczonej w teraźniejszy czas
możemy kroczyć nie zgubieni,
choć zguba może czeka nas.
Możemy kroczyć nie zgubieni,
choć zguba pewnie czeka nas,
choć zguba pewna czeka nas.
X
Wyłączany telewizor
w kineskopu czarny lej
wsysa całą rzeczywistość,
aby nam się spało lżej.
Lżej jest przez to także jej.
Błyskawicznie pożegnalna
iskra, zanim ekran zgasł:
błędny ognik? czy latarnia
mędrca, który tropi nas?
Chce nas spotkać — chociaż raz.
Ruszyć za ognikiem w bagna?
Czy poczekać, aż sam mrok
da nam poznać, czym jest prawda,
co za nami szła krok w krok?
Ta najprostsza o nas prawda:
jeśli ktoś ją zna, to mrok.
XI
Zastyga na poboczu dodge
i cielska jego przyczep.
Przez chwilę parujący mocz
dziurawi śnieg i ciszę.
i cielska jego przyczep.
Przez chwilę parujący mocz
dziurawi śnieg i ciszę.
"I była zgroza nagłych cisz..." —
te słowa wciąż mnie gonią.
Kierowca obolały krzyż
masuje lewą dłonią.
Kierowca obolały krzyż
masuje lewą dłonią.
Gdy przelatuję obok, on
wciąż jeszcze stoi tyłem.
Świst po mnie został, spaliń woń,
gdzie przez mgnienie byłem.
"A ty z tej próżni czemu drwisz..."
W lusterku widzę jeszcze,
jak biel powracających cisz
nasiąka wczesnym zmierzchem,
jak biel powracających cisz
nasiąka wczesnym zmierzchem.
XII
Myślałem, gdy świt różowiał:
„Co z tego, że wojna gdzieś trwa?
To bestia wykańcza bestię,
bo tylko to umie i zna,
bo tylko to umie i zna".
Gdzie indziej, pierwszy snajper
nacisnął cyngiel dnia;
nim pocisk dobiegł celu,
pojąłem, że jestem nim ja.
Tak, mówię o zabitym
i o tym, że jestem nim ja.
Lecz ekran znów promieniał,
bo czas był na inny mord;
znów ekran bez wytchnienia
rozkrawał doniesień tort,
nowiny ze świata rozrywki,
prognozę na dziś i sport,
prognozę na dziś i sport.
Myślałem, gdy ranek wstawał:
,,Co z tego, że tyle jest zła,
że śpi w każdym z nas ta bestia?
XIII
Poskromić ją przecież się da,
poskromić ją przecież się da".
XIV
Poranne odśnieżanie to,
jakby logik rzekł,
przyjęcie dwu przesłanek
zawartych w słowie „śnieg":
tej, że upadły anioł
nie wróci tam, skąd spadł,
i tej, że pozostaniem
zbyt skomplikuje świat.
Ach, krystaliczne biele
zmieszane pół na pól,
gdy można ci, aniele,
nareszcie sypać
na rany sól!
Ach, pragmatyczne cele
zmieszane pół na pół
z mściwością, gdy, aniele,
na twoje rany
sypiemy sól!
XV
Mój zegarku, niepotrzebnie drwisz:
no, o czym znów zapomniałem dziś
na śmierć?
No, o czym znów zapomniałem dziś
na śmierć,
na śmierć?
Mam wziąć pigułkę? wysłać czek?
Obalić Zło? wynaleźć lek
na śmierć?
na śmierć?
Mam wziąć pigułkę? wysłać czek?
a śmierć? a śmierć?
I skazać Zło, i znaleźć lek
na śmierć?
na śmierć?
Czy to elektroniczne „bip",
czy jakiś inny mowy typ
zna śmierć?
czy jakiś inny mowy typ
zna śmierć,
zna śmierć?
Czy szept, czy wagnerowski głos?
I czy do powiedzenia coś
ma śmierć,
ma śmierć?
Czy szept, czy wagnerowski głos
ma śmierć,
ma śmierć?
I czy do powiedzenie coś,
ma śmierć,
ma śmierć?
XVI
Że „szron siwizny" w jedną noc
oprósza głowę komuś?
Czyż glob na kwintę zwiesza nos
z powodu „siwizn szronów"?
Przenośnia, ten żelazny chwyt
lirycznych kombinerek,
popełnia, fakt spłaszczając w mit,
nadużyć cały szereg:
pół gaf, a pół usterek.
Nasz styl ma dla najmniejszej z krzywd
łzę hiperboli słoną,
gdy ziemia — tylko śniegu skrzyp
pod butem czy oponą,
pod butem czy oponą.
XVII
Białą krechą skreśla coś
odrzutowiec-brakarz.
Ziemio, jeszcze nie masz dość?
Czego znów wymagasz?
Krechę, trwałą nawet mniej
niż ekskrement wróbli,
stawiasz na wieczności nieb —
ty, balonik próbny?
Gdy za odrzut uznał Raj
brakarz-odrzutowiec —
krechę sama sobie daj,
konsekwencji dowiedź.
Skreśl się sama, moment trwaj:
biała, prosta spowiedź.
XVIII
Wiosny, lata i jesienie
też nadchodzą, oprócz zim.
Wywołują uniesienie
i stosownie dźwięczny rym.
też nadchodzą, oprócz zim.
Wywołują uniesienie
i stosownie dźwięczny rym.
W sumie więc — trzy czwarte roku
cud i zachwyt mogą trwać:
zanurzamy łyżkę wzroku
w jedną wielką miodu kadź.
cud i zachwyt mogą trwać:
zanurzamy łyżkę wzroku
w jedną wielką miodu kadź.
Pierwszy liściu wirujący —
zawsze zdołasz ziemi tknąć,
nim ktoś świat ocalić zdąży
raz,
raz,
choć raz zaklęciem „Bądź",
raz,
raz,
choć raz zaklęciem „Bądź".
XIX
Leciałem nad miastem, gdzie spały miliony;
nieswojo się czułem, przy oknie skulony:
gdyby spojrzeniem móc w takie noce
zrywać ze śpiących ich dachy i koce?
Ha, gdybym mógł... Nie, nie chciałbym za nic:
bo wiem,
że tym
sam siebie bym musiał zranić —
naocznym
widokiem
tych małych i miałkich marzeń,
ciepławych zachwytów,
niemrawych porywów
i mdłych przerażeń.
W każdym ze śpiących byłbym widział
siebie samego, swój udział i przydział,
to, co naprawdę należy mi się,
to, czego nikt nie utrwali w micie.
To, co naprawdę należy mi się —
nie, tego nikt nie utrwali w micie.
XX
Stojąc przed witryną, w jej lustrzanym tle
widzę kątem oka kubek w kubek mnie.
Wielkie podobieństwo, do złudzenia aż,
gdyby nie ta zmięta, postarzała twarz;
na wkroczeniu w starość przyłapana twarz.
W uszach tkwią słuchawki, więc na sercu ma kieszonkowe radio — znowu: tak jak ja. Mógłbym się założyć o Nic lub o Byt,
że nie słucha rapu z kompaktowych płyt;
Prędzej już Schuberta — to ten chyba typ.
Więc to prawda, bracie w zwierciadlanym szkle? Mam jakiegoś ciebie, masz jakiegoś mnie?
XXI
Tablico moja hojnie rozdzielcza,
siej blask, jak flet, kiedy gra w C-dur;
nieś w mrok: przyjmuję rolę topielca,
ja, z miasta wyprowadzany szczur.
Mróz; na poboczach widma zasp;
jak mnie, niech wiedzie wszystkich nas
po lodzie szos, przez noc bez gwiazd wskaźników twoich błędny blask
i disc-jockeya bratni głos,
przez noc bez gwiazd, po lodzie szos.
A jednak, gdy zawieja
zawyje mrozem w twarz,
powraca ta nadzieja,
że coś tam w sobie masz,
że coś nad sobą masz.
Te chwile na przystanku,
trwające cały wiek,
te dni, gdy o poranku
nic tylko mrok i śnieg —
to nie zerwany kontrakt;
to raczej — w zdaniach zim
udostępniany kontakt,
udostępniany kontakt
z Czymś Więcej, czyli z Nim.
xx
Poskromić ją przecież się da,
poskromić ją przecież się da".
Gdzie indziej inny snajper
nacisnął cyngiel dnia;
nim zrobił swoje strzelec,
pojąłem, że jestem nim ja.
Tak, mówię o zabójcy
i o tym, że jestem nim ja.
Lecz uśmiech prezentera
wyjaśniał: nie czas na Sąd;
Sąd będzie lecz nie teraz;
tymczasem zaś przejdźmy stąd
od razu do świata rozrywki;
a potem — pogoda i sport,
prognoza pogody i sport.
powracamy do spadania,
powracamy do spadania,
każde w swój osobny mrok.
W równoległych dwu otchłaniach,
odwracając znowu wzrok,
powracamy do spadania,
każde w swój osobny mrok,
każde w swój osobny mrok.
2
zawsze zdołasz ziemi tknąć,
nim ktoś świat ocalić zdąży
raz,
raz,
choć raz zaklęciem „Bądź",
raz,
raz,
choć raz zaklęciem „Bądź".
XIX
Leciałem nad miastem, gdzie spały miliony;
nieswojo się czułem, przy oknie skulony:
gdyby spojrzeniem móc w takie noce
zrywać ze śpiących ich dachy i koce?
Ha, gdybym mógł... Nie, nie chciałbym za nic:
bo wiem,
że tym
sam siebie bym musiał zranić —
naocznym
widokiem
tych małych i miałkich marzeń,
ciepławych zachwytów,
niemrawych porywów
i mdłych przerażeń.
W każdym ze śpiących byłbym widział
siebie samego, swój udział i przydział,
to, co naprawdę należy mi się,
to, czego nikt nie utrwali w micie.
To, co naprawdę należy mi się —
nie, tego nikt nie utrwali w micie.
XX
Stojąc przed witryną, w jej lustrzanym tle
widzę kątem oka kubek w kubek mnie.
Wielkie podobieństwo, do złudzenia aż,
gdyby nie ta zmięta, postarzała twarz;
na wkroczeniu w starość przyłapana twarz.
W uszach tkwią słuchawki, więc na sercu ma kieszonkowe radio — znowu: tak jak ja. Mógłbym się założyć o Nic lub o Byt,
że nie słucha rapu z kompaktowych płyt;
Prędzej już Schuberta — to ten chyba typ.
Więc to prawda, bracie w zwierciadlanym szkle? Mam jakiegoś ciebie, masz jakiegoś mnie?
XXI
Tablico moja hojnie rozdzielcza,
siej blask, jak flet, kiedy gra w C-dur;
nieś w mrok: przyjmuję rolę topielca,
ja, z miasta wyprowadzany szczur.
Mróz; na poboczach widma zasp;
jak mnie, niech wiedzie wszystkich nas
po lodzie szos, przez noc bez gwiazd wskaźników twoich błędny blask
i disc-jockeya bratni głos,
przez noc bez gwiazd, po lodzie szos.
A jednak, gdy zawieja
zawyje mrozem w twarz,
powraca ta nadzieja,
że coś tam w sobie masz,
że coś nad sobą masz.
Te chwile na przystanku,
trwające cały wiek,
te dni, gdy o poranku
nic tylko mrok i śnieg —
to nie zerwany kontrakt;
to raczej — w zdaniach zim
udostępniany kontakt,
udostępniany kontakt
z Czymś Więcej, czyli z Nim.
xx
Poskromić ją przecież się da,
poskromić ją przecież się da".
Gdzie indziej inny snajper
nacisnął cyngiel dnia;
nim zrobił swoje strzelec,
pojąłem, że jestem nim ja.
Tak, mówię o zabójcy
i o tym, że jestem nim ja.
Lecz uśmiech prezentera
wyjaśniał: nie czas na Sąd;
Sąd będzie lecz nie teraz;
tymczasem zaś przejdźmy stąd
od razu do świata rozrywki;
a potem — pogoda i sport,
prognoza pogody i sport.
powracamy do spadania,
powracamy do spadania,
każde w swój osobny mrok.
W równoległych dwu otchłaniach,
odwracając znowu wzrok,
powracamy do spadania,
każde w swój osobny mrok,
każde w swój osobny mrok.
Stając na czerwonym świetle,
machinalnie zerkam w bok.
Poskromione równolegle
cztery pasma rwą się w mrok.
Poskromione równolegle
cztery pasma rwą się w mrok,
cztery pasma w mrok.
Za okienkiem bocznym hondy —
w drzwiach wciśnięty zamka spust,
w drzwiach wciśnięty zamka spust —
włosy blond i profil chłodny:
poprawianie szminką ust,
poprawianie szminką ust.
Znakiem podporządkowania
dając się na chwilę spiąć,
dwa milczymy tylko zdania:
„A więc jesteś? No to bądź".
Dwa milczymy tylko zdania:
„A więc jesteś, bądź co bądź?
To dalej bądź".
W równoległych dwu otchłaniach,
odwracając znowu wzrok,
Na ten gest ciskania w nas
białym podarunkiem
chciałoby się chociaż raz
odpowiedzieć buntem.
Znowu w paczce mróz i szron,
biele równin płaskich?
Coś nie bardzo pstry ten koń:
nie chcę Pańskiej łaski.
Śliskość lodu, śniegu chrzęst,
tuzinkowa zamieć:
sam poszukam plag i klęsk,
Twoje znam na pamięć.
To już nie ogniowy chrzest,
Pierwsze rozpoznanie:
czym ta pustka we mnie jest,
wiem od dawna, Panie.
Cmentarze samochodów —
lasagne z rdzy i blach —
wysypisk miejskich odór,
samotnej szklarni dach,
druciane siatki działek —
gdzieś pies podnosi gwałt —
zarosłe sadzą hale
i dym żużlowych hałd,
obwisły nawias kabla,
a w nim — dla chmur i cisz
strzeliście nieodgadła
wypowiedź w locie wzwyż,
z czerniejącego śniegu
czyjś, nie wiadomo czyj,
wznoszący się ku niebu
pastorał, kostur, kij.
Wznoszący się ku niebu
pastorał, kostur, kij.
TBC
Do ptaka wodnego
WILLIAM CULLEN BRYANT, TŁUMACZENIE: STANISŁAW BARAŃCZAK
Dokąd to, przez zamglone rosą
Powietrze, przez niebiosa gorejące złotem,
Przez różowość zachodu — dokąd to cię niosą
Skrzydła samotnym lotem?
Na próżno błądzi w górze
Oko łowcy: nie strąci cię już broń niczyja,
kiedy przelotną czernią na nieba purpurze
Zarys twój się odbija.
Czy wabi cię gdzieś w dali
Sitowie płytkich jezior? nadrzeczne urwisko?
Czy ocean cię nęci pianą bujnej fali,
Wód miarową kołyską?
Jest moc, której opieka
Czuwa nad tobą w locie przez wietrze pustkowie,
Która w tym podobłocznym bezdrożu z daleka
Kierunek ci podpowie,
Która w wieczornym chłodzie,
W górnych warstw atmosfery rozrzedzonym tlenie,
Sił dodaje twym skrzydłom, kiedy już na wschodzie
Gęstnieją nocne cienie.
Już wkrótce kres nastanie
Twoim trudom; odnajdziesz swoich towarzyszy,
Gniazd w osłonie giętkich trzcin: ptasie wołanie
Zabrzmi w nadrzecznej ciszy.
Otchłań nieba nade mną
Pochłonęła twój zarys; w ślad za tobą patrzę
I wiem, żeś wyrył w sercu mym prawdę tajemną,
Co nieprędko się zatrze.
Ten, Kto w podniebnej sferze
Czyni twój lot tak pewnym wbrew trudom i mrokom,
I w mojej ziemskiej drodze, choć sam ją przemierzę,
Nada kierunek krokom.
Prawda
GEOFFREY CHAUCER
GEOFFREY CHAUCER
Ballade de Bon Conseil
Uciekaj precz od ciżby, dla się bądź surowy
Rad, jeśli najdziesz w sobie jakie zacne treści;
Bogatyś - przeklną; możnyś - nie ujdziesz obmowy;
Pomyślność cię oślepi, a zawiść zbezcześci.
Nie więcej kosztuj, niźli gęba ci pomieści;
Rządź sobą dobrze - inni posłuch dadząć potem:
A Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem.
Nie chciej prostować każdej skrzywionej podkowy;
Fortuna kołem bieży i nie zawżdy pieści;
Gdy trudów sobie szczędzisz, łacniej o sen zdrowy;
Łbem tłucz w mury - nabawisz się jeno boleści.
Kto chce się bić o sławę, ten sczeźnie bez wieści.
Miast nad cudzymi, panuj nad swoim żywotem:
A Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem.
Co na cię spada, przyjmuj, na wszystko gotowy;
Świat brać za bary - nie to, co uścisk niewieści.
Nie masz tu domu, jeno gościniec jałowy:
Nie stój jak koń u żłoba, gdzie siano szeleści;
Ruszaj, pielgrzymie! Dobrniesz do końca powieści,
Jeślić duch drogę wskaże wiary pismem złotem:
A Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem
.
Przesłanie
De la Vache, nie trza światem psować sobie głowy:
Świat nie twój pan; dziękczynień ile dusza zmieści,
Tyle Wszechmogącemu nieś kornymi słowy:
On cię stworzył z niczego lat temu trzydzieści.
I On ima się ciebie niczym rękojeści,
Dobro jakie chcąc wykuć ducha twego młotem;
Ta Prawda cię wyzwoli; nie lża wątpić o tem.
TREN DLA RYMOTWÓRCÓW - WILLIAM DUNBAR
Żyłem w zdrowiu i radości,
Dziś choroba źre mi kości,
Słabość wielka skraca dnie:
Timor Mortis conturbat me.
Świat — jeno Marności dowód;
Szatan swój zastawia niewód;
Lgnie do grzechu ciało mdłe:
Timor Mortis conturbat me.
Od błogości do cierpienia
Człowieczy stan się odmienia.
Śmiech ma w oku żalu łzę:
Timor Mortis conturbat me.
Czas z tej ziemi wszystko zetrze:
Jako wierzba gnie się w wietrze,
Tak świat hardą szyję gnie:
Timor Mortis conturbat me.
Chodź przywdzieją złote szaty
Potentaty i Prałaty —
Toż na wierzchu, co na dnie:
Timor Mortis conturbat me.
Wódz posyła knechta w pole,
Jegoż dłońmi siecze, kole,
Rad, gdy bój wokoło wre:
Timor Mortis conturbat me.
Tyran jad podsunie w winie,
Strzaska czerep i dziecinie,
Co pierś marki jeszcze ssie:
Timor Mortis conturbat me.
Gwałtownik zamek oblęże,
Kasztelana wtrąci w wieżę —
Paniej gładkiej wrzkomo chce
Timor Mortis conturbat me.
Nie oszczędzi Śmierć możnego,
Ni szkolarza uczonego;
Próżno kryć się w gęste krze:
Timor Mortis conturbat me.
Astrologom, Teologom,
Logikom, jako i Magom
Cała ich nauka łże:
Timor Mortis conturbat me.
Znamienitym też Medykom
A Chirurgiji praktykom
Śmierć recepty zmyślne drze:
Timor Mortis conturbat me.
Wódz posyła knechta w pole,
Jegoż dłońmi siecze, kole,
Rad, gdy bój wokoło wre:
Timor Mortis conturbat me.
Tyran jad podsunie w winie,
Strzaska czerep i dziecinie,
Co pierś marki jeszcze ssie:
Timor Mortis conturbat me.
Gwałtownik zamek oblęże,
Kasztelana wtrąci w wieżę —
Paniej gładkiej wrzkomo chce
Timor Mortis conturbat me.
Nie oszczędzi Śmierć możnego,
Ni szkolarza uczonego;
Próżno kryć się w gęste krze:
Timor Mortis conturbat me.
Astrologom, Teologom,
Logikom, jako i Magom
Cała ich nauka łże:
Timor Mortis conturbat me.
Znamienitym też Medykom
A Chirurgiji praktykom
Śmierć recepty zmyślne drze:
Timor Mortis conturbat me.
Nie inszy los Pisoryma:
Śmierć w swym ręku pozew trzyma,
Ledwie spisał słowie dwie:
Timor Mortis conturbat me.
Wszystkich spotka jedna zguba:
Chaucer, Poezyji chluba —
Z dawna czerw Śmierci go żre:
Timor Mortis conturbat me.
Mnich z Bery, Gower i Winton,
Heriot i sir Hew z Eglinton
Znikli, ani wiedzieć gdzie:
Timor Mortis conturbat me.
Mistrzów Clerka i Affleka
Zabrała Ta, co nie zwleka;
Ballady ich w strzępy rwie:
Timor Mortis conturbat me.
I Hollanda, i Barboura
Pojmała też Śmierć ponura;
Sir Lockharta swoim zwie:
Timor Mortis conturbat me.
Clerkowi z Tranent dół ryje,
Co pisywał historyje,
I sir Gilbertowi Hay:
Timor Mortis conturbat me.
Sandy Traill padł pod jej gradem,
Patrick Johnston jegoż śladem
Na tamten świat jum mknie:
Timor Mortis conturbat me.
Mesera już nie uźrzymy,
Co pisywał wdzięczne rymy,
W miłosnej przydatne grze:
Timor Mortis conturbat me.
Odszedł i Roull z Aberdeenu,
I Roull drugi z Corstorphinu;
Padli, jako dębów pnie:
Timor Mortis conturbat me.
W Dumfermline nienasycona,
Wzięła mistrza Henrysona
I sir Johna jąć się śmie:
Timor Mortis conturbat me.
Pod jej ciosem padli społem
Mistrz Stobo z Quintinem Shawem;
Wicher śmierci wszędy dmie:
Timor Mortis conturbat me.
Walter Kennedy, mistrz sławny,
Łup śmierci bardzo niedawny —
W dowcipie podobny skrze:
Timor Mortis conturbat me.
Padli bracia Poetowie,
Śmierć kiedy razi, nikt nie wie;
Tożci samo czeka mnie:
Timor Mortis conturbat me.
Nie masz tarczy dla tych grotów;
Bądźże do przeprawy gotów
Na ów Brzeg skryty we mgle:
Timor Mortis conturbat me.
Śmierć w swym ręku pozew trzyma,
Ledwie spisał słowie dwie:
Timor Mortis conturbat me.
Wszystkich spotka jedna zguba:
Chaucer, Poezyji chluba —
Z dawna czerw Śmierci go żre:
Timor Mortis conturbat me.
Mnich z Bery, Gower i Winton,
Heriot i sir Hew z Eglinton
Znikli, ani wiedzieć gdzie:
Timor Mortis conturbat me.
Mistrzów Clerka i Affleka
Zabrała Ta, co nie zwleka;
Ballady ich w strzępy rwie:
Timor Mortis conturbat me.
I Hollanda, i Barboura
Pojmała też Śmierć ponura;
Sir Lockharta swoim zwie:
Timor Mortis conturbat me.
Clerkowi z Tranent dół ryje,
Co pisywał historyje,
I sir Gilbertowi Hay:
Timor Mortis conturbat me.
Sandy Traill padł pod jej gradem,
Patrick Johnston jegoż śladem
Na tamten świat jum mknie:
Timor Mortis conturbat me.
Mesera już nie uźrzymy,
Co pisywał wdzięczne rymy,
W miłosnej przydatne grze:
Timor Mortis conturbat me.
Odszedł i Roull z Aberdeenu,
I Roull drugi z Corstorphinu;
Padli, jako dębów pnie:
Timor Mortis conturbat me.
W Dumfermline nienasycona,
Wzięła mistrza Henrysona
I sir Johna jąć się śmie:
Timor Mortis conturbat me.
Pod jej ciosem padli społem
Mistrz Stobo z Quintinem Shawem;
Wicher śmierci wszędy dmie:
Timor Mortis conturbat me.
Walter Kennedy, mistrz sławny,
Łup śmierci bardzo niedawny —
W dowcipie podobny skrze:
Timor Mortis conturbat me.
Padli bracia Poetowie,
Śmierć kiedy razi, nikt nie wie;
Tożci samo czeka mnie:
Timor Mortis conturbat me.
Nie masz tarczy dla tych grotów;
Bądźże do przeprawy gotów
Na ów Brzeg skryty we mgle:
Timor Mortis conturbat me.
LAMENT FOR THE MAKERS
I that in heill wes and gladnes,
Am trublit now with gret seiknes,
And feblit with infermite;
Timor mortis conturbat me.
Our plesance heir is all vane glory,
This fals warld is bot transitory,
The flesche is brukle, the Fend is sle;
Timor mortis conturbat me.
The stait of man dois change and vary,
Now sound, now seik, now blith, now sary,
Now dansand mery, now like to dee;
Timor mortis conturbat me.
No stait in erd heir standis sickir;
As with the wynd wavis the wickir,
Wavis this warldis vanite.
Timor mortis conturbat me.
On to the ded gois all estatis,
Princis, prelotis, and potestatis,
Baith riche and pur of al degre;
Timor mortis conturbat me.
He takis the knychtis in to feild,
Anarmit under helme and scheild;
Victour he is at all mellie;
Timor mortis conturbat me.
That strang unmercifull tyrand
Takis, on the moderis breist sowkand,
The bab full of benignite;
Timor mortis conturbat me.
He takis the campion in the stour,
The capitane closit in the tour,
The lady in bour full of bewte;
Timor mortis conturbat me.
He sparis no lord for his piscence,
Na clerk for his intelligence;
His awfull strak may no man fle;
Timor mortis conturbat me.
Art-magicianis, and astrologgis,
Rethoris, logicianis, and theologgis,
Thame helpis no conclusionis sle;
Timor mortis conturbat me.
In medicyne the most practicianis,
Lechis, surrigianis, and phisicianis,
Thame self fra ded may not supple;
Timor mortis conturbat me.
I se that makaris amang the laif
Playis heir ther pageant, syne gois to graif;
Sparit is nocht ther faculte;
Timor mortis conturbat me.
He hes done petuously devour,
The noble Chaucer, of makaris flour,
The Monk of Bery, and Gower, all thre;
Timor mortis conturbat me.
The gude Syr Hew of Eglintoun,
And eik Heryot, and Wyntoun,
He hes tane out of this cuntre;
Timor mortis conturbat me.
That scorpion fell hes done infek
Maister Johne Clerk, and Jame Afflek,
Fra balat making and tragidie;
Timor mortis conturbat me.
Holland and Barbour he hes berevit;
Allace! that he nocht with us levit
Schir Mungo Lokert of the Le;
Timor mortis conturbat me.
Clerk of Tranent eik he has tane,
That maid the Anteris of Gawane;
Schir Gilbert Hay endit hes he;
Timor mortis conturbat me.
He hes Blind Hary and Sandy Traill
Slaine with his schour of mortall haill,
Quhilk Patrik Johnestoun myght nocht fle;
Timor mortis conturbat me.
He hes reft Merseir his endite,
That did in luf so lifly write,
So schort, so quyk, of sentence hie;
Timor mortis conturbat me.
He hes tane Roull of Aberdene,
And gentill Roull of Corstorphin;
Two bettir fallowis did no man se;
Timor mortis conturbat me.
In Dumfermelyne he hes done roune
With Maister Robert Henrisoun;
Schir Johne the Ros enbrast hes he;
Timor mortis conturbat me.
And he hes now tane, last of aw,
Gud gentill Stobo and Quintyne Schaw,
Of quham all wichtis hes pete:
Timor mortis conturbat me.
Gud Maister Walter Kennedy
In poynt of dede lyis veraly,
Gret reuth it wer that so suld be;
Timor mortis conturbat me.
Sen he hes all my brether tane,
He will nocht lat me lif alane,
On forse I man his nyxt pray be;
Timor mortis conturbat me.
Sen for the deid remeid is none,
Best is that we for dede dispone,
Eftir our deid that lif may we;
Timor mortis conturbat me.
Robert Frost
Wykup na giełdzie wszystkie akcje!
Zaskocz swą koronacją nację,
Tryumf zapewnia admirację.
Wykup na giełdzie wszystkie akcje!
Zaskocz swą koronacją nację,
Tryumf zapewnia admirację.
FIOLETOWA KROWA
POD PAGÓRKIEM,
W MAŁEJ CHATCE
(Ze śpiewnika Tomcia Palucha)
W MAŁEJ CHATCE
(Ze śpiewnika Tomcia Palucha)
Pod pagórkiem, w małej chatce
Babcia sobie żyła.
Jak się gdzieś nie zapodziała,
To jest tam, gdzie była.
OGDEN NASH
DZISIAJ ZADNYCH WIZYT U LEKARZA, DZIEKUJE BARDZO
OGDEN NASH
DZISIAJ ZADNYCH WIZYT U LEKARZA, DZIEKUJE BARDZO
Euforia to, jak rozumiem, poczucie, że sie ma swietne samopo-
czucie, jeśli tak, to jestem dziś w stanie euforycznym lub
nawet euforialnym,
czuje sie zwinny jak grecki bóg a apetyt mam o rozmiarze gar-
gantuiczno-gigantualnym;
Tak, dziś potrafiłbym nawet wyjść bez kaloszy na dwór
I wykonać wspaniałomyślny gest, na przykład komuś o nijakiej
osobowości odstapić cały moich zalet i wad wor.
Dziś mam dzien eufemeryczny i zupelny ze mnie skowronek
Jak on, bedę dzwonić w niebie i wiać w te pedy, zanim ktoś
otworzy drzwi na mój dzwonek.
Będę dybać na karibu na Karaibach,
Balamucić w pól minuty marabuty na redutach, libacjach i bibach
Spisze pamiętnik namietnych -
Ech, młodość, jej euforie i eufurie! niepojetych chetek i chet
mych,
Które zreszta w moich wczesnych latach przeradzaly sie w jed-
nego typu zbytki:
Można mnie było znaleźć nie tyle w buduarach, ile w barach,
zwłaszcza serwujacych podwójne hamburgery i
podwójne frytki.
Ktoś chce się opić barszczem na Montmartrze?
Ja mu dostartrzę.
Ktoś chce plywać bezpłatnie na tratwie po Łotwie?
Ja to załotwie.
Moge grać fugi w rytm boogie-woogie na organach a nawet
organkach,
Wygłaszać po portugalsku pogodne pogadanki o pagodach,
pagonach, poganach albo pogankach,
Wzuwać lub zrzucać obuwie bez pomocy rak, zwłaszcza że w
zakresie obuwia jestem wierny mokasynom,
I jeśli nie wyjaśnić, to przynajmniej instynktownie wyczuć, na
czym polega różnica między antybiotykiem,
antypatykiem i antytoksyna.
Ludzkości, nie przypisuj mi pychy, nie gań mnie za ten wzlot
mistyczny czy eufemistyczny,
Naszedł mnie dziś po prostu nastrój euforystyczny.
ARTHUR GUIRTERMAN
OBYCZAJE HIPOPOTAMA
Hipopotama zad szeroki
Nabił się siłą i nie sklęśnie.
Jego kończyny, łeb i boki
Obrosły w hipopotamięśnie.
Tort albo budyń zje czasami,
Lecz głównie wciąga w pysk olbrzymi
Sałatę z rzodkwią i z sosami
Hipopotamusztardowymi.
Zna się na cnocie i honorze,
Dzwoni do matki ("Do Mamusi"):
Wie, co się hipopotamoże,
A co się hipopotamusi.
Szacunkiem cieszy się w parafii,
Nie lubi przykrych incydentów,
Unika hipopotamafii,
I innych hipopotamętów.
A.A. Milne
IMIĘ DLA CHOMIKA
Z posiadania chomika
Pewna trudność wynika:
Jakie imię wypada dać czemuś takiemu,
Małemu, ruchliwemu oraz puszystemu?
Czasem nazywam go Zajadły Jerzy,
Bo w złości ząbki szczerzy
I sierść mu się jeży.
Czasami go nazywam Zacięty Jacenty,
Bo gdy gryzie dywanik, bardzo jest zawzięty.
A kiedy je, nazywam go Zachłanny Johnny,
Bo policzki napycha sobie jak balony.
Ale myślę, że go nazwę Jacuś,
Za to, źe miłego w sobie ma cóś.
KENNETH REXROTH
Z „BESTIARIUM"
AARDVARK
Z odkrywcy aardvarka
Tak się śmiano, że musiał wyjść
Z posiedzenia Akademii Holenderskiej.
Nikt mu nie chciał wierzyć.
Aardvark odegrał się na prześmiewcach, P
owracając w snach, w dymie,
W anonimowych listach.
Pewnego dnia ktoś wykrył,
Że aardvark był cały czas
W obrazach Hieronima Boscha. T
o Stamtąd wymknął się do Afryki.
FOKA
W wodzie foka
To skurczybyk trudny do złapania,
Bo śliski. Za to gdy ma ochotę na amory,
Wyłazi na ląd, gdzie ludzie
Zatłukują ją na śmierć pałkami.
Chcesz mieć szczęśliwe życie erotyczne,
Zwracaj uwagę na otoczenie.
SĘP
św. Tomasz z Akwinu sądził,
Że sępy uprawiają miłość lesbijską,
A zapładnia je wiatr.
Jeśli w zakresie tego, o czym każdy chłopiec
Wiedzieć powinien, zależy ci na faktach,
Intelektualiści-papiści
Mogą ci zdrowo namieszać w głowie.
Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy
ARTHUR GUIRTERMAN
OBYCZAJE HIPOPOTAMA
Hipopotama zad szeroki
Nabił się siłą i nie sklęśnie.
Jego kończyny, łeb i boki
Obrosły w hipopotamięśnie.
Tort albo budyń zje czasami,
Lecz głównie wciąga w pysk olbrzymi
Sałatę z rzodkwią i z sosami
Hipopotamusztardowymi.
Zna się na cnocie i honorze,
Dzwoni do matki ("Do Mamusi"):
Wie, co się hipopotamoże,
A co się hipopotamusi.
Szacunkiem cieszy się w parafii,
Nie lubi przykrych incydentów,
Unika hipopotamafii,
I innych hipopotamętów.
A.A. Milne
IMIĘ DLA CHOMIKA
Z posiadania chomika
Pewna trudność wynika:
Jakie imię wypada dać czemuś takiemu,
Małemu, ruchliwemu oraz puszystemu?
Czasem nazywam go Zajadły Jerzy,
Bo w złości ząbki szczerzy
I sierść mu się jeży.
Czasami go nazywam Zacięty Jacenty,
Bo gdy gryzie dywanik, bardzo jest zawzięty.
A kiedy je, nazywam go Zachłanny Johnny,
Bo policzki napycha sobie jak balony.
Ale myślę, że go nazwę Jacuś,
Za to, źe miłego w sobie ma cóś.
KENNETH REXROTH
Z „BESTIARIUM"
AARDVARK
Z odkrywcy aardvarka
Tak się śmiano, że musiał wyjść
Z posiedzenia Akademii Holenderskiej.
Nikt mu nie chciał wierzyć.
Aardvark odegrał się na prześmiewcach, P
owracając w snach, w dymie,
W anonimowych listach.
Pewnego dnia ktoś wykrył,
Że aardvark był cały czas
W obrazach Hieronima Boscha. T
o Stamtąd wymknął się do Afryki.
FOKA
W wodzie foka
To skurczybyk trudny do złapania,
Bo śliski. Za to gdy ma ochotę na amory,
Wyłazi na ląd, gdzie ludzie
Zatłukują ją na śmierć pałkami.
Chcesz mieć szczęśliwe życie erotyczne,
Zwracaj uwagę na otoczenie.
SĘP
św. Tomasz z Akwinu sądził,
Że sępy uprawiają miłość lesbijską,
A zapładnia je wiatr.
Jeśli w zakresie tego, o czym każdy chłopiec
Wiedzieć powinien, zależy ci na faktach,
Intelektualiści-papiści
Mogą ci zdrowo namieszać w głowie.
WILLIAM SHAKESPEARE
PIOSENKA PRZEDRZEŹNIONA
(Z Jak wam się podoba)
AMIENS Śpiewa
Kto pragnie ze mną iść
W zielonym cieniu drzew,
Gdzie szumi zdrój i liść,
Gdzie dzwoni śmiech i śpiew —
Niech śpiewa, niech śpiewa, niech śpiewa.
Dzięcioła słychać stuk:
Jedyny tutaj wróg
To zima, wiatr i ulewa.
Kto całkiem już ma dość
Zawiłych świata spraw —
Niech wchodzi niby gość
W te progi leśnych traw,
Niech śpiewa, niech śpiewa, niech śpiewa.
Dzięcioła słychać stuk:
Jedyny tutaj wróg
To zima, wiatr i ulewa.
JAKUB
Kto na ten pomysł wpadł,
By rzucić ciepły kąt,
I w niegościnny świat
Z uporem nieść swój błąd —
Dudkami, dudkami, dudkami.
Dzięcioła słychać stuk:
Ty też byś, ośle, mógł
Stuknąć się w czoło czasami.
ARTI-IUR GUITERMAN
HISTORIA STAROŻYTNA
Mam nadzieje, że Rzymianie
Brać musieli na wstrzymanie.
Mam nadzieje, że się Grekom
Robił jęczmień pod powieka.
Mam nadzieję, o, Egipcie,
Że nękała plaga gryp cię.
Mam nadzieję, że Araba
Truła nieraz zupa z kraba.
Mam nadzieje, że Wandale
Mieli często cierń w sandale.
Mam nadzieję, że lud Persji
Znał półpasiec w ostrej wersji.
Mam nadzieję, że sie w Medzie
Odkładały jakieś miedzie.
No, bo jak to: cały kram
Wszcząć i zwalić na łeb — nam?!
W.H. Auden
UPADEK RZYMU
Cyrilowi Connolly'emu
Taran fal łomocze w przystań;
Skośne bicze deszczu moczą
Porzucony w polu pociąg;
w grocie skrył się anarchista.
Gasną krzyki mód ostatnie;
Agent Skarbu Państwa ściga
Po kanałach miast dłużnika,
Który spóźnia się z podatkiem.
Prostytutka ze świątyni
świecką fuchę ma na boku;
Wśród artystów trendem roku
Ma być wtórny infantylizm.
Nie poznawszy się na żarcie,
Cnót Antycznych żąda Kato,
Gdy na pancerniku matros
Wszczyna bunt o żołd i żarcie.
Pościel podwójnego łoża
Jeszcze ciepła po Cezarze.
Biuralista w formularze
Wpisuje: BIURO TO ZGROZA.
Krasnonogie ptaszki w gniazdkach,
Obce wszelkiej filantropii, W
ysiadują jajka w kropki,
śledząc postęp grypy w miastach.
Gdzie indziej zupełnie, tętent:
Przez mile złotego mchu
Mkną renifery co tchu,
W wielkiej ciszy i tempie.
ANONIM
LIMERYK
Świat zgodnie z planem szedł przez moment,
Lecz człowiek słuchał grzesznych ponęt
I wszystko popsuł już na starcie.
Bóg pewnie wygra drugie starcie,
Na razie - górą jest oponent.
OGDEN NASH
PORTRET ARTYSTY, JAKO CZŁOWIEKA PRZEDWCZEŚNIE ZGRZYBIAŁEGO
Wie każdy sztubak i każda sztubaczka (choć nie jestem pe-
wien, czy można to powiedzieć o każdej magister i każ-
dym magistrze),
Że w obrębie pojęcia grzechu dwie jego odmiany rysują się
jako stosunkowo najwyrazistsze.
Jedna odmiana to tak zwany grzech uczynku, którego to grze-
chu należy się strzec i rozbijać go w proch oraz pył,
Jest to mianowicie coś, co uczyniłem, uczyniwszy coś, czego
uczynić nie powinien bym był.
Druga odmiana to dokładne przeciwieństwo pierwszej i na-
zywa się ją grzechem zaniechania, a grzech ten w oczach
wszystkich osób o słusznych poglądach, od Billy Grahama
do Buddy, jest czymś równie niedopuszczalnym i złym,
Polega zaś na tym, że nie uczyniłem czegoś, co uczynić po-
winien był bym.
Mogę od razu, czemu nie, powiedzieć, co sądzę o tych dwu
odmianach grzechu, w tej przynajmniej mierze, w jakiej
określa je ich wzajemna relacja,
A sądzę rzecz następującą: nie przejmujmy się grzechami
uczynku, jako że przy całej ich grzeszności musi być
w nich tek coś przyjemnego, bo inaczej byśmy ich nie po-
pełniali — racja?
To raczej grzech zaniechania, pozostała odmiana grzechu
(w sumie jest ich, przypominam, dwie),
Siedzi nam jak pasożyt pod skórą i żre nas przez noce i dnie.
Tak, to, co nas kłuje od środka w sposób naprawdę ostrokoń-
czysty,
To te wszystkie nie przedłużone na czas ubezpieczenia i nie
uporządkowane papiery i nie dotrzymane terminy i nie
zapłacone rachunki i nie pokwitowane ani słowem odpo-
wiedzi listy.
Jeszcze jedna właściwość grzechów zaniechania, nadająca im
powab i urok uwięzłej w gardle rybiej ości:
Nie jest bynajmniej tak, że ma się przez cały dzień huczne
święto i ubaw po pachy, ilekroć zaniedba się dopełnić po-
winności; nie czuje się wcale perwersyjnego dreszczu płynącego ze
złamania odwiecznego zakazu,
Kiedy nie przedłuża się w porę polisy albo zapomina o zapła-
ceniu rachunku za zużycie gazu;
Nie wali się w plecy podochoconych kompanów przy barze,
z okrzykiem: „Ha,
Przyjaciele, zanim pójdziemy do domów, jeszcze raz nie od-
piszmy na jakiś list, już tylko ten jeden, a tę ostatnią kolej-
kę listów bez odpowiedzi stawiam wszystkim ja."
Naprawdę, nie jest wcale miło
Nie robić rzeczy, które byłoby lepiej, żeby się było zrobiło;
Ja sam wśród takich rzeczy staram się obracać mało,
Albowiem stosowne uczynki, których się nie ma na swoim
koncie, są o wiele trudniejsze do zniesienia niż niestosow-
ne postępki, które się w życiu popełniało.
Morał: lepiej pewnie wcale nie grzeszyć, ale jeśli już jakimś
grzechem chcesz koniecznie zbrukać sumienie,
Cóż — staraj się przynajmniej osiągnąć ów cel, przyjmując jako
metodę raczej robienie czegoś niż nierobienie.
COLE PORTER
Leć w duet
Let's do it.
Gdy w Kornwalii drwi drozd i śniegowi śpiewa wprost
"Dość mam zim,
Spłyń, spłyń",
Gdy konwalii drży pąk i wydzwania trawom łąk
Hymnu rym:
"Dzyń, dzyń",
Gdy w skroń wali się zbiór biuralistów z burych biur:
"Dość tych bzdur!
Chór w D-dur
Wiosno, pieść!" -
To natura tak dba,
By przemnażać przez dwa
Serc treść.
Refren 1
Dlatego
Skleć duet,
Spleć w duet
Twój i jej osobny piruet,
Wzleć w duet
Z dwu serc jak z twierdz.
U pszczółek,
Jaskółek,
Pustułek
Szukaj prostych szczęścia formułek
O mocy
Dwa mega-Hertz.
Znam Amsterdam - tam ten sam duet
Brzmi znad tam i znad wód;
Sjam? - w kwartet tam duet
Sjamskich bliźniąt się splótł.
W Hamburgu cham: "Ja wam dam duet!",
Lima? - lama z lamą tam ma lam duet:
"Leć w duet",
Brzmi hymn dwu serc.
Ukwiały
Też schwiały
Się w duet,
Morski jeż potwierdza regułę:
Leźć w duet
Chce, choćby kłuł.
Wśród żabich rzesz
Pierwsza rzecz -
Duet:
Ryba-piła z rybą-miecz - duet;
Leszcz w duet
Rwie się przez muł.
Wszedł z małżem małż - to nie fałsz - w duet,
Aż małżonkiem się stał;
"Przytulę brzydulę",
Rzekł, gdy szkwał wiał w wał skał.
Mors tąca w tors morsa, fok duet
Bok o bok trąc, mokrą wzrok krą raduje;
"Leć w duet",
Rży w biegu muł.
Hiszpański
Don wdziękom
Dam ulec
Mógłby, lecz naciska hamulec:
"Wlecz duet,
Póki się da".
Krzyż Pański
Z tą Niemką:
Menuet
Furt w Erfurcie solo tańczy mit Ruhe,
Lecz duet -
Tego jej trza.
Mieszkaniec Chin z Chinką, Fin z Finką
Dłuższy duet chce wieść,
I Łotysz wziął to tyż
Za swych snów treść.
W kafejce Pigmejce niedużej
Szepcze Pigmej: "W mig mej śmigłej posturce
Skleć duet,
Pigmejko ma!"
Żyrafi
Też trafi
Się duet,
Hipopotam, choć z chlupotem, lecz w duet
Ląduje
Na Nilu dnie.
Gdy czapla
Się tapla,
Leźć w duet
Usiłuje i strofuje niezgułę:
"Klekcz duet
I nie dręcz mnie!"
Węgorze stąd może prąd w morze
Z elektronicznych ślą ciał,
Że węgorz też tęgo-ż
Węgorzycy by chciał.
Rzekł lekarz: "Wciąż zwlekasz? Lecz duet!"
Lecz poeta Lec poleca regułę:
"Leć w duet
I nie mów "nie"!"
Leć w duet
Let's do it.
Gdy w Kornwalii drwi drozd i śniegowi śpiewa wprost
"Dość mam zim,
Spłyń, spłyń",
Gdy konwalii drży pąk i wydzwania trawom łąk
Hymnu rym:
"Dzyń, dzyń",
Gdy w skroń wali się zbiór biuralistów z burych biur:
"Dość tych bzdur!
Chór w D-dur
Wiosno, pieść!" -
To natura tak dba,
By przemnażać przez dwa
Serc treść.
Refren 1
Dlatego
Skleć duet,
Spleć w duet
Twój i jej osobny piruet,
Wzleć w duet
Z dwu serc jak z twierdz.
U pszczółek,
Jaskółek,
Pustułek
Szukaj prostych szczęścia formułek
O mocy
Dwa mega-Hertz.
Znam Amsterdam - tam ten sam duet
Brzmi znad tam i znad wód;
Sjam? - w kwartet tam duet
Sjamskich bliźniąt się splótł.
W Hamburgu cham: "Ja wam dam duet!",
Lima? - lama z lamą tam ma lam duet:
"Leć w duet",
Brzmi hymn dwu serc.
Ukwiały
Też schwiały
Się w duet,
Morski jeż potwierdza regułę:
Leźć w duet
Chce, choćby kłuł.
Wśród żabich rzesz
Pierwsza rzecz -
Duet:
Ryba-piła z rybą-miecz - duet;
Leszcz w duet
Rwie się przez muł.
Wszedł z małżem małż - to nie fałsz - w duet,
Aż małżonkiem się stał;
"Przytulę brzydulę",
Rzekł, gdy szkwał wiał w wał skał.
Mors tąca w tors morsa, fok duet
Bok o bok trąc, mokrą wzrok krą raduje;
"Leć w duet",
Rży w biegu muł.
Hiszpański
Don wdziękom
Dam ulec
Mógłby, lecz naciska hamulec:
"Wlecz duet,
Póki się da".
Krzyż Pański
Z tą Niemką:
Menuet
Furt w Erfurcie solo tańczy mit Ruhe,
Lecz duet -
Tego jej trza.
Mieszkaniec Chin z Chinką, Fin z Finką
Dłuższy duet chce wieść,
I Łotysz wziął to tyż
Za swych snów treść.
W kafejce Pigmejce niedużej
Szepcze Pigmej: "W mig mej śmigłej posturce
Skleć duet,
Pigmejko ma!"
Żyrafi
Też trafi
Się duet,
Hipopotam, choć z chlupotem, lecz w duet
Ląduje
Na Nilu dnie.
Gdy czapla
Się tapla,
Leźć w duet
Usiłuje i strofuje niezgułę:
"Klekcz duet
I nie dręcz mnie!"
Węgorze stąd może prąd w morze
Z elektronicznych ślą ciał,
Że węgorz też tęgo-ż
Węgorzycy by chciał.
Rzekł lekarz: "Wciąż zwlekasz? Lecz duet!"
Lecz poeta Lec poleca regułę:
"Leć w duet
I nie mów "nie"!"
PIEŚŃ SZALONEGO OGRODNIKA
Myślał, że widzi Słonia, który
Na flecie ćwiczy gamy; Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że jest to List od Mamy. „Rozumiem wreszcie", rzekł, „co znaczy
Gra, w którą z Życiem gramy!"
Myślał, że widzi Parę Żubrów
Wijącą się w Boleściach; Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że to Szwagierka Teścia. „Proszę się wynieść", rzekł jej, „z centrum
Daleko na przedmieścia!"
Myślał, że widzi Kobrę, która
Mówi po grecku: „Szkoda!";
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że to najbliższa Środa.
„Fakt ten", powiedział, „niewątpliwie Emocji życiu doda!"
Myślał, że widzi, jak z Tramwaju Wysławia ktoś Proporzec;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że jest to Nosorożec.
„Jeżeli wpadnie," rzekł, „na obiad, Co podam? Trudno orzec!"
Myślał, że widzi Kangurzycę
Mielącą w młynku Kawę;
Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że to Niezgodne z Prawem.
„Czy mam ją tolerować", spytał,
„Czy wezwać na Rozprawę?"
284
Myślał, że widzi tuż przy łóżku Powóz Sześciokołowy;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że jest to Lew bez Głowy.
„Biedactwo, nic mu nie smakuje",
Rzekł, „nawet mus jabłkowy!"
Myślał, że widzi Albatrosa,
Jak fruwa wokół lampy;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że to Widoczek z Pampy.
„Pójdę do łóżka", rzekł, „pod kołdrę Nie dotrą Światła Rampy!"
Myślał, że widzi Ogrodową
Furtkę, obrosłą w Mech;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że to Reguła Trzech.
„Właśnie mówiłem," rzekł radośnie, „Że nie znać jej - to grzech!"
Myślał, że widzi Zaświadczenie Faktu, iż jest Papieżem;
Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że to Grzebyk z Łupieżem.
„Ledwie poczujem," rzekł, „nadzieję, Znów sobie ją odbierzem!"
Myślał, że widzi Słonia, który
Na flecie ćwiczy gamy; Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że jest to List od Mamy. „Rozumiem wreszcie", rzekł, „co znaczy
Gra, w którą z Życiem gramy!"
Myślał, że widzi Parę Żubrów
Wijącą się w Boleściach; Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że to Szwagierka Teścia. „Proszę się wynieść", rzekł jej, „z centrum
Daleko na przedmieścia!"
Myślał, że widzi Kobrę, która
Mówi po grecku: „Szkoda!";
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że to najbliższa Środa.
„Fakt ten", powiedział, „niewątpliwie Emocji życiu doda!"
Myślał, że widzi, jak z Tramwaju Wysławia ktoś Proporzec;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że jest to Nosorożec.
„Jeżeli wpadnie," rzekł, „na obiad, Co podam? Trudno orzec!"
Myślał, że widzi Kangurzycę
Mielącą w młynku Kawę;
Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że to Niezgodne z Prawem.
„Czy mam ją tolerować", spytał,
„Czy wezwać na Rozprawę?"
284
Myślał, że widzi tuż przy łóżku Powóz Sześciokołowy;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że jest to Lew bez Głowy.
„Biedactwo, nic mu nie smakuje",
Rzekł, „nawet mus jabłkowy!"
Myślał, że widzi Albatrosa,
Jak fruwa wokół lampy;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że to Widoczek z Pampy.
„Pójdę do łóżka", rzekł, „pod kołdrę Nie dotrą Światła Rampy!"
Myślał, że widzi Ogrodową
Furtkę, obrosłą w Mech;
Przyjrzał się lepiej i przekonał, Że to Reguła Trzech.
„Właśnie mówiłem," rzekł radośnie, „Że nie znać jej - to grzech!"
Myślał, że widzi Zaświadczenie Faktu, iż jest Papieżem;
Przyjrzał się lepiej i przekonał,
Że to Grzebyk z Łupieżem.
„Ledwie poczujem," rzekł, „nadzieję, Znów sobie ją odbierzem!"
ZBIEGNIEW HERBERT
Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy
Baruch Spinoza z Amsterdamu
zapragnął dosięgnąć Boga
szlifując na strychu
soczewki
przebił nagle zasłonę
i stanął twarzą w twarz
mówił długo
(a gdy tak mówił
rozszerzał się umysł jego
i dusza jego)
zadawał pytania
na temat natury człowieka
– Bóg gładził roztargniony brodę
pytał o pierwszą przyczynę
– Bóg patrzył w nieskończoność
pytał o przyczynę ostateczną
– Bóg łamał palce
chrząkał
kiedy Spinoza zamilkł
rzecze Bóg
– mówisz ładnie Baruch
lubię twoją geometryczną łacinę
a także jasną składnię
symetrię wywodów
pomówmy jednak
o Rzeczach Naprawdę
Wielkich
– popatrz na twoje ręce
pokaleczone i drżące
– niszczysz oczy
w ciemnościach
– odżywiasz się źle
odziewasz nędznie
– kup nowy dom
wybacz weneckim lustrom
że powtarzają powierzchnię
– wybacz kwiatom we włosach
pijackiej piosence
– dbaj o dochody
jak twój kolega Kartezjusz
– bądź przebiegły
jak Erazm
– poświęć traktat
Ludwikowi XIV
i tak go nie przeczyta
– uciszaj
racjonalną furię
upadną od niej trony
i sczernieją gwiazdy
– pomyśl
o kobiecie
która da ci dziecko
– widzisz Baruch
mówimy o Rzeczach Wielkich
– chcę być kochany
przez nieuczonych i gwałtownych
są to jedyni
którzy naprawdę mnie łakną
teraz zasłona opada
Spinoza zostaje sam
nie widzi złotego obłoku
światła na wysokościach
widzi ciemność
słyszy skrzypienie schodów
kroki schodzące w dół
Gra Pana Cogito
1
Ulubioną zabawą
Pana Cogito
jest gra Kropotkin
ma wiele zalet
gra Kropotkin
wyzwala wyobraźnię historyczną
poczucie solidarności
odbywa się na wolnym powietrzu
obfituje w dramatyczne epizody
jej reguły są szlachetne
despotyzm zawsze przegrywa
na wielkiej tablicy imaginacji
Pan Cogito ustawia figury
król oznacza
Piotra Kropotkina w twierdzy pietropawłowskiej
laufry trzech żołnierzy, szyldwacha
wieża zbawczą karetę
Pan Cogito ma do wyboru
wiele ról
może grać
śliczną Zofię Nikołajewnę
ona w kopercie zegarka
przemyca plan ucieczki
może być także skrzypkiem
który w szarym domku
umyślnie wynajętym
naprzeciw więzienia
gra Uprowadzenie z Seraju
co oznacza ulica wolna
najbardziej jednak
lubi Pan Cogito
rolę doktora Orestesa Weimara
on w dramatycznym momencie
zagaduje żołnierza przy bramie
- widział ty Wania mikroba
- nie widział
- a on bestia po twoje skórze łazi
- nie mówcie jaśnie panie
- a łazi i ogon ma
- duży?
- na dwie albo trzy wiorsty
wtedy futrzana czapka
spada na baranie oczy
i już
toczy się wartko
gra Kropotkin
król-więzień sadzi wielkimi susami
szamocze się chwilę z flanelowym szlafrokiem
skrzypek w szarym domku
gra Uprowadzenie z Seraju
słychać głosy łapaj
doktor Orestes snuje o mikrobach
bicie serca
podkute buty na bruku
wreszcie zbawcza kareta
laufry nie mają ruchu
Pan Cogito
cieszy się jak dziecko
znów wygrał grę Kropotkin
2
tyle lat
tyle już lat
gra Pan Cogito
ale nigdy
nie pociągała go rola
bohatera ucieczki
nie przez niechęć
do błękitnej krwi
księcia anarchistów
ani wstręt do teorii
o wzajemnej pomocy
nie wynika to także z tchórzostwa
Zofia Nikołajewna
skrzypek z szarego domku
doktor Orestes
też nastawiali głowy
z nimi jednak
Pan Cogito
utożsamia się niemal zupełnie
jeśliby zaszła potrzeba
mógłby być nawet koniem
karety uciekiniera
Pan Cogito
chciałby być pośrednikiem wolności
trzymać sznur ucieczki
przemycać gryps
dawać znak
zaufać sercu
czystemu odruchowi sympatii
nie chce jednak odpowiadać za to
co w miesięczniku "Freedom"
napiszą brodacze o nikłej wyobraźni
przyjmuje rolę poślednią
nie będzie mieszkał w historii
Siódmy anioł
Siódmy anioł
jest zupełnie inny
nazywa się nawet inaczej
Szemkel
to nie co Gabriel
złocisty
podpora tronu
i baldachim
ani to co Rafael
stroiciel chórów
ani także
Azrael
kierowca planet
geometra nieskończoności
doskonały znawca fizyki teoretycznej
Szemkel
jest czarny i nerwowy
i był wielokrotnie karany
za przemyt grzeszników
między otchłanią
a niebem
jego tupot nieustanny
nic nie ceni swojej godności
i utrzymują go w zastępie
tylko ze względu na liczbę siedem
ale nie jest taki jak inni
nie to co hetman zastępów
Michał
cały w łuskach i pióropuszach
ani to co Azrafael
dekorator świata
opiekun bujnej wegetacji
ze skrzydłami jak dwa dęby szumiące
ani nawet to co
Dedrael
apologeta i kabalista
Szemkel Szemkel
– sarkają aniołowie
dlaczego nie jesteś doskonały
malarze bizantyńscy
kiedy malują siedmiu
odtwarzają Szemkela
podobnego do tamtych
sądzą bowiem
że popadliby w herezję
gdyby wymalowali go
takim jak jest
czarny nerwowy
w starej wyleniałej aureoli
I na te płuca co bez powietrza
Na strach bezsenny na koszmarny zegar
Na wszystko co jest udziałem naszym
Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani
Arijon
Oto on - Arijon -
helleński Caruso
koncertmistrz antycznego świata
drogocenny jak naszyjnik
albo lepiej jak konstelacja
śpiewa
bałwanom morskim i kupcom bławatnym
tyranom i poganiaczom mułów
tyranom czernieją na głowach korony
a sprzedawcy placków z cebulą
po raz pierwszy mylą się w rachubach na swoją niekorzyść
o czym śpiewa Arijon
tego dokładnie nikt nie wie
najważniejsze jest to że przywraca światu harmonię
morze kołysze łagodnie ziemię
ogień rozmawia z wodą bez nienawiści
w cieniu jednego heksametru leżą
wilk i łania jastrząb i gołąb
a dziecko usypia na grzywie lwa
jak w kołysce
patrzcie jak uśmiechają się zwierzęta
ludzie żywią się białymi kwiatami
i wszystko jest tak dobrze
jak było na początku
to on - Arijon
drogocenny i wielokrotny
sprawca zawrotów głowy stoi
w zamieci obrazów ma osiem
palców jak oktawa
i śpiewa
Aż kiedy z błękitu na zachodzie
wysnuwają się świetliste niteczki szafranu
co oznacza zbliżającą się noc
Arijon uprzejmym ruchem głowy
żegna
poganiaczy mułów i tyranów
sklepikarzy i filozofów
i wsiada w porcie na grzbiet
oswojonego delfina
- do widzenia -
jakże jest piękny Arijon
- mówią dziewczęta -
kiedy wypływa na morze
sam
z wieńcem widnokręgów na głowie
4.Jedwab duszy
Nigdy
nie mówiłem z nią
ani o miłości
ani o śmierci
tylko ślepy smak
i niemy dotyk
biegały między nami
gdy pogrążeni w sobie
leżeliśmy blisko
muszę
zajrzeć do jej wnętrza
zobaczyć co nosi
w środku
gdy spała
z otwartymi ustami
zajrzałem
i co
i co
jak myślicie
co zobaczyłem
spodziewałem się
gałęzi
spodziewałem się
ptaka
spodziewałem się
domu
nad wodą wielką i cichą
A tam
na szklanej płycie
zobaczyłem parę
jedwabnych pończoch
mój Boże
kupię jej te pończochy
kupię
ale co zjawi się wtedy
na szklanej płycie
małej duszy
czy będzie to rzecz
której nie dotyka się
ani jednym palcem marzenia
5.„Madonna z lwem”
Przez ziemię można na osiołku
ale naprawdę jedzie Maria
na księżycu tłustym jak karp
i błyszczącym jak talerz golibrody
Drzewa Rodzaju podnoszą głowy
inicjałowe kwiaty wzdychają cudnie
bądź pochwalona – wołają ptacy
– dzień dobry – odpowiada królowa proroków
żona cieśli
Maria
ale najbardziej lubi podróżować
na płowym i wygimnastykowanym lwie
który idzie łagodnie i lekko
a kiedy grzywą potrząsa
strzelają oswojone pioruny
Ten lew jest nieludzko dobry
wszystko bierze poważnie
pod każdym drzewem węszy symbole
za Marię kroczy Angieł obosieczny
pełen słów ostatecznych
a trochę za nim ulubieniec Marii – Janioł
niesie za nią płaszcz i cień jej złożony we czworo
Janioł jest pulchny i dobroduszny
nie ma tylko słuchu
Już dojeżdżają
lew porykuje czując oborę pełną marchwi
na końcu bukszpanowego szpaleru
kolorowa bariera raju
„Księżniczka”
Księżniczka najbardziej lubi leżeć twarzą do podłogi. Podłoga pachnie prochem, woskiem i nie wiadomo – czym. W szparach księżniczka ukrywa swoje skarby i czerwony koralik, srebrny drucik i jeszcze coś, o czym nie mogę powiedzieć, bo poprzysiągłem.
Kaligula
Czytając stare kroniki, poematy i żywoty Pan Cogito doświadcza czasem
uczucia fizycznej obecności osób dawno zmarłych
Mówi Kaligula:
spośród wszystkich obywateli Rzymu
kochałem tylko jednego
Incitatusa - konia
kiedy wszedł do senatu
nieskazitelna toga jego sierści
lśniła niepokalanie wśród obszytych purpurą tchórzliwych morderców
Incitatus był pełen zalet
nie przemawiał nigdy
natura stoicka
myślę że nocą w stajni czytał filozofów
kochałem go tak bardzo że pewnego dnia postanowiłem go ukrzyżować
ale sprzeciwiała się temu jego szlachetna anatomia
obojętnie przyjął godność konsula
władzę sprawował najlepiej
to znaczy nie sprawował jej wcale
nie udało się nakłonić go do trwałych związków miłosnych
z drogi żoną moją Caesonią
więc nie powstała niestety linia cesarzy - centaurów
dlatego Rzym runął
postanowiłem mianować go bogiem
lecz dziewiątego dnia przed kalendami lutowymi
Cherea Korneliusz Sabinus i inni głupcy przeszkodzili tym zbożnym zamiarom
spokojnie przyjął wiadomość o mojej śmierci
wyrzucono go z pałacu i skazano na wygnanie
zniósł ten cios z godnością
umarł bezpotomnie
zaszlachtowany przez gruboskórnego rzeźnika z miejscowości Ancjum
o pośmiertnych losach jego mięsa
milczy Tacyt
8.Bajka japońska
Królewna Idianaki ucieka przed smokiem, który ma cztery łapy
purpurowe, a cztery złote. Królewicz Itanagi śpi pod drzewem.
Nie wie, w jakim niebezpieczeństwie znajdują się małe stopy Idianaki.
A smok jest coraz bliżej. Gna Idianaki do morza. W każdym oku ma
dziewięć czarnych piorunów. Królewicz Itanagi śpi.
Królewna rzuca za siebie grzebień. Staje siedemnastu rycerzy
i rozpoczyna się krwawa walka. Giną jeden po drugim. Zbyt długo
przebywali w czarnych włosach Idianaki. Zniewieścieli doszczętnie.
Królewicz Itanagi znalazł nad brzegiem morza ten grzebień. Zbudował
dla niego marmurowy grobowiec. Kto widział, aby dla grzebienia
budować grobowiec? Ja widziałem.
Działo się to w dzień drzewa i źrebca.
+++
Na polanie pod drzewem czekał Johann Kaspar Lavater
poznałem go po vatermörderze i pleśni na ustach
"Es ist schon spät wir müssen uns beeilen"
Okrętem? - zapytałem - "Si" i pokazał laską słońce
zgasło gwiazdy podeszły blisko i zaczęły syczeć
Biegliśmy po schodach na których stał tłum bosych ludzi
z otwartymi ustami Przez szczurze korytarze kryształowe sale
i puste ramy jak wybite oczy aż do pudła na kapelusze
Lavater podał mi rękę nigdy nie zapomnę dotyku
Wspinaliśmy się sapiąc po bawełnianej drabinie
za nami szedł ogień widziałem jego plecy i fioletowy kubrak
spadanie: jakby ktoś szybko przeglądał ilustrowaną książkę
Ocknąłem się nad siwym oceanem z ustami pełnymi włosów
ogień leżał na wznak z rozłupaną głową
Lavater był mniejszy niż zwykle
krzątał się koło trumny napełniał wodorostami
wsiedliśmy w nią i wtedy zaczęła się normalna podróż
OPOWIADANIE O STARYCH KOBIETACH
Lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety
są solą ziemi
nie brzydzą się
ludzkimi odpadkami
znają odwrotną stronę
medalu
miłości
wiary
przychodzą i odchodzą
dyktatorzy błaznują
mają ręce splamione
krwią ludzkich istot
stare kobiety wstają o świcie
kupują mięso owoce chleb
sprzątają gotują
stoją na ulicy z założonymi
rękami
milczą
stare kobiety
są nieśmiertelne
Hamlet miota się w sieci
Faust gra rolę nikczemną i śmieszną
Raskolnikow uderza siekierą
stare kobiety są
niezniszczalne
uśmiechają się pobłażliwie
umiera bóg
stare kobiety wstają jak co dzień
o świcie kupują chleb wino rybę
umiera cywilizacja
stare kobiety wstają o świcie
otwierają okna
usuwają nieczystości
umiera człowiek
stare kobiety
myją zwłoki
grzebią umarłych
sadzą kwiaty
na grobach
lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety
wierzą w życie wieczne
są solą ziemi
korą drzewa
są pokornymi oczami zwierząt
tchórzostwo i bohaterstwo
wielkość i małość
widzą w wymiarach właściwych
zbliżonych do wymagań
dnia powszedniego
ich synowie odkrywają Amerykę
giną pod Termopilami
umierają na krzyżach
zdobywają kosmos
stare kobiety wychodzą o świcie
do miasta kupują mleko chleb
mięso przyprawiają zupę
otwierają okna
tylko głupcy śmieją się
ze starych kobiet
brzydkich kobiet
złych kobiet
bo to są piękne kobiety
dobre kobiety
stare kobiety
są jajem
są tajemnicą bez tajemnicy
są kulą która się toczy
stare kobiety
są mumiami
świętych kotów
są małymi
wysychającymi źródłami
pomarszczonymi owocami
albo tłustymi
owalnymi buddami
kiedy umierają
z oka wypływa
łza
i łączy się
na ustach z uśmiechem
młodej dziewczyny
MODLITWA BOHATERÓW
Na brednię naszą i na naszą nędzę
Na zatwardziałość w naszym szaleństwie
I na naszego głodu głośny krzyk
Na dom nasz który opuściły sny
Na nasza mowę wielce bełkotliwą
Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość
I na zikomość wszelkich naszych prac
Na koszmar nocy i na bezsen dnia
Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych
Oraz na sędziów ponuro okrutnych
Na biedne matki dogorywające
Przez nasze winy chcące i niechcące
Na nasze serca obrzękłe wątroby
Na nasze wargi popękane szorstkie
Na roztrzęsione fatalnie ręce
Oraz na mózgi w daremnej męce
Na zatwardziałość w naszym szaleństwie
I na naszego głodu głośny krzyk
Na dom nasz który opuściły sny
Na nasza mowę wielce bełkotliwą
Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość
I na zikomość wszelkich naszych prac
Na koszmar nocy i na bezsen dnia
Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych
Oraz na sędziów ponuro okrutnych
Na biedne matki dogorywające
Przez nasze winy chcące i niechcące
Na nasze serca obrzękłe wątroby
Na nasze wargi popękane szorstkie
Na roztrzęsione fatalnie ręce
Oraz na mózgi w daremnej męce
I na te płuca co bez powietrza
Na strach bezsenny na koszmarny zegar
Na wszystko co jest udziałem naszym
Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani
To a Waterfowl
Whither, 'midst falling dew,
While glow the heavens with the last steps of day,
Far, through their rosy depths, dost thou pursue
Thy solitary way?
Vainly the fowler’s eye
Might mark thy distant flight, to do thee wrong,
As, darkly seen against the crimson sky,
Thy figure floats along.
Seek’st thou the plashy brink
Of weedy lake, or marge of river wide,
Or where the rocking billows rise and sink
On the chaféd ocean side?
There is a Power, whose care
Teaches thy way along that pathless coast,—
The desert and illimitable air
Lone wandering, but not lost.
All day thy wings have fanned,
At that far height, the cold thin atmosphere;
Yet stoop not, weary, to the welcome land,
Though the dark night is near.
And soon that toil shall end,
Soon shalt thou find a summer home, and rest,
And scream among thy fellows; reeds shall bend,
Soon, o’er thy sheltered nest.
Thou’rt gone, the abyss of heaven
Hath swallowed up thy form, yet, on my heart
Deeply hath sunk the lesson thou hast given,
And shall not soon depart.
He, who, from zone to zone,
Guides through the boundless sky thy certain flight,
In the long way that I must trace alone,
Will lead my steps aright.
LINES WRITTEN IN OREGON
Esmeralda! Now we rest
Here, in the bewitched and blest
Mountain forests of the West.
Here the very air is stranger.
Damzel, anchoret and ranger
Share the woodland's dream and danger.
And to think I thought you dead!
(In a dungeon, it was said;
Tortured, strangled); but instead —
Blue birds from the bluest fable,
Bear and hare in coats of sable,
Peacock moth on picnic table.
Huddled roadsigns softly speak
Of lake Merlin, Castle Creek,
And (obliterated) Peak.
Do you recognize that clover?
Dandelions, l'or du pauvre?
(Europe, nonetheless, is over.)
Up the turf, along the burn,
Latin lilies climb and turn
Into Gothic fir and fern.
Cornfields have befouled the prairies
But these canyons laugh! And there is
Still the forest with its fairies.
And I rest where I awoke
In the sea shade — l'ombre glauque —
Of a legendary oak;
Where the woods get ever dimmer,
Where the Phantom Orchids glimmer —
Esmeralda, immer, immer!
EVENING
I heaved from my shoulder my pick and my shovel
into a corner of the barn,
I dried off my sweat, ambled out to greet sunset,
a bonfire cool and rosy-hued.
It peacefully blazed beyond towering beeches,
in between funereal boughs,
where fleetingly shimmered ineffable echoes
of a vibrant nightingale,
and a guttural din, choirs of toads, gutta-percha-like,
sang resilient on the pond.
It broke off. My forehead was trustingly, downily
brushed by the flight of a passing moth.
The hills grew more somber: there, flashed reassuringly
a twinkle of nocturnal lights.
In the distance, a train chugged and vanished. A lingering
whistle lingeringly died ...
The fragrance was grassy. Entranced I stood, thoughtless:
and, when the nebulous hoot was stilled,
I saw night had fallen, stars hung close above me,
and tears were streaming down my face.
THE UNIVERSITY POEM
1
`So then you're Russian? It's the first time
I have met a Russian ...'
And the lively, delicately bulging
eyes examine me. `You take your tea
with lemon, I already know.
I also know that you have icons
where you live, and samovars.'
A pretty girl. A British glow
spreads across her tender skin.
She laughs, she speaks at a quick clip:
`Frankly, our town is dullish,
though the river's charming!
Do you row?' Big girl,
with sloping shoulders, hands that are large,
bereft of rings.
2
Thus, at the vicar's, over tea,
brand-new acquaintances, we chat,
and I endeavor to be droll.
In troubling, dulcet worry lost
at the legs that she has crossed
and at her vivid lips I peer,
then, once again, I quickly shift
my cheeky gaze. She, as expected
has come with aunt, although the latter
is busy with her left-wing patter —,
and, contradicting her, the vicar,
a timid man (large Adam's apple)
with a brown-eyed, canine squint,
chokes upon a nervous cough.
3
3
Tea stronger than a Munich beer,
In the room the air is hazy,
In the hearth a flamelet lazy
gleams, like a butterfly on boulders.
I've overstayed - it's time to go now...
I rise; a nod, and then another,
I say good-bye without hand-thrusting,
For so demands the local custom;
I hurry down a step, and out
into a February day.
Out of the heavens, without a lull,
descends a ceaseless, two-week flow,
Isn't it true how very dull
an ancient student town can grow?
4
The houses - each more comely
than the next - whose ancient rosiness
gains cheer from bicycles reposing
near; the college gates by which
the bishop stands stonily inside his niche,
and higher, there is a black sun-like dial;
the fountains, hollow-sounding coolness,
the passageways, and then the barriers,
all iron roses with their thorns,
which, in the dark of early morn,
it is no easy task to climb;
and, right there, next door,
a tavern and an antique shop,
and beside a graveyard's tombstones
a thriving market in the square.
5
There is meat in hunks all pink;
the shiny fishes' uncooked stink;
and knives and pots; and also jackets
from wardrobes that shall remain nameless;
and, separate, in strange positions,
some crooked stands where they sold books
freeze motionless, as if concealing
some arcane alchemistic treatise;
one time I happened through this rubbish
to rummage, on a winter day,
when, adding to an exile's sadness,
it snowed, as in a Russian town —
I found some works by Pushkin, and
some Dahl upon a magic counter.
from wardrobes that shall remain nameless;
and, separate, in strange positions,
some crooked stands where they sold books
freeze motionless, as if concealing
some arcane alchemistic treatise;
one time I happened through this rubbish
to rummage, on a winter day,
when, adding to an exile's sadness,
it snowed, as in a Russian town —
I found some works by Pushkin, and
some Dahl upon a magic counter.
6
Behind this square's uneven outlines
there is a cinema, and thither
into the foggy depths we wandered,
where steeds midst swirls of dust rushed past
across the canvas screen of light,
the viewer magically alarming,
where, with a kiss's silhouette,
all ended at the proper time;
where tragedy was always sprinkled
with a beneficial lesson;
where droll and touching Charlie Chaplin
came mincing with his toes thrust out,
where, now and then, we chanced to yawn.
7
And, once again, the crooked alleys,
the gigantic age-old gates —
right in the center of the town,
a barber shop where they shaved Newton,
in ancient mystery enveloped,
the tavern known as the Blue Bull.
There, beyond the stream, the houses,
the century-old turf tramped down
into a dark-green, even carpet
to suit the needs of human games,
the wood-like sound of soccer kicks
in the cold air. Such was the world,
where I from Russian clouds was hurled.
8
to suit the needs of human games,
the wood-like sound of soccer kicks
in the cold air. Such was the world,
where I from Russian clouds was hurled.
8
TBC
DEFINITION OF LOVE
Definicja Miłości
Andrew Marvell, tłumaczenie Stanisław Barańczak
Ród mej miłości jest tak rzadki,
Jak jej intencja jest zawiła:
Ojcem jej Rozpacz; co do matki —
Czysta niemożność ją zrodziła.
Jedynie Rozpacz szczodrobliwa
Mogła tam popchnąć moje loty,
Gdzie się Nadzieja próżno zrywa
Na słabych skrzydłach z blaszki złotej.
A jednak mógłbym na wyżyny
Unieść się w ślad za moją duszą ,
Lecz los żelazna wbija kliny,
Co naszą więź rozciągłą kruszą.
Gdyż Los, zazdroszcząc doskonałym
Kochankom, zejść się im przeszkadza;
Na serc ich zjednoczeniu trwałym
Jego tyrańska cierpi władza.
Stalowym więc dekretem głosi,
Że trwać jak dwa bieguny mamy
I — choć się kręci na tej osi
Miłość — nigdy się nie spotkamy:
Chyba, że chwiejne niebo runie
Wprost do rozwartej piekieł paszczy
Stalowym więc dekretem głosi,
Że trwać jak dwa bieguny mamy
I — choć się kręci na tej osi
Miłość — nigdy się nie spotkamy:
Chyba, że chwiejne niebo runie
Wprost do rozwartej piekieł paszczy
I, kładąc biegu na biegunie,
Nasz świat w plenisferę spłaszczy.
Linie miłości, choć odległe,
Gdy zbieżne, gdzieś się w końcu przetną:
Nasze, tak ściśle równoległe,
Nie kończą się, lecz się nie zetkną.
Miłość więc, co nas rozpłomienia,
Choć Los nam szkodzi i zazdrości,
Składa się z naszych dusz złączenia
I naszych gwiazd przeciwstawności.
Nasz świat w plenisferę spłaszczy.
Linie miłości, choć odległe,
Gdy zbieżne, gdzieś się w końcu przetną:
Nasze, tak ściśle równoległe,
Nie kończą się, lecz się nie zetkną.
Miłość więc, co nas rozpłomienia,
Choć Los nam szkodzi i zazdrości,
Składa się z naszych dusz złączenia
I naszych gwiazd przeciwstawności.
The Definition of Love
My love is of a birth as rare
As ’tis for object strange and high;
It was begotten by Despair
Upon Impossibility.
Magnanimous Despair alone
Could show me so divine a thing
Where feeble Hope could ne’er have flown,
But vainly flapp’d its tinsel wing.
And yet I quickly might arrive
Where my extended soul is fixt,
But Fate does iron wedges drive,
And always crowds itself betwixt.
For Fate with jealous eye does see
Two perfect loves, nor lets them close;
Their union would her ruin be,
And her tyrannic pow’r depose.
And therefore her decrees of steel
Us as the distant poles have plac’d,
(Though love’s whole world on us doth wheel)
Not by themselves to be embrac’d;
Unless the giddy heaven fall,
And earth some new convulsion tear;
And, us to join, the world should all
Be cramp’d into a planisphere.
As lines, so loves oblique may well
Themselves in every angle greet;
But ours so truly parallel,
Though infinite, can never meet.
Therefore the love which us doth bind,
But Fate so enviously debars,
Is the conjunction of the mind,
And opposition of the stars.
Portrait Of The Artist As A Prematurely Old Man
Parsley
Is gharsley.
It is common knowledge to every schoolboy and even every Bachelor of Arts,
That all sin is divided into two parts.
One kind of sin is called a sin of commission, and that is very important,
And it is what you are doing when you are doing something you ortant,
And the other kind of sin is just the opposite and is called a sin of omission
and is equally bad in the eyes of all right-thinking people, from
Billy Sunday to Buddha,
And it consists of not having done something you shuddha.
I might as well give you my opinion of these two kinds of sin as long as,
in a way, against each other we are pitting them,
And that is, don't bother your head about the sins of commission because
however sinful, they must at least be fun or else you wouldn't be
committing them.
It is the sin of omission, the second kind of sin,
That lays eggs under your skin.
The way you really get painfully bitten
Is by the insurance you haven't taken out and the checks you haven't added up
the stubs of and the appointments you haven't kept and the bills you
haven't paid and the letters you haven't written.
Also, about sins of omission there is one particularly painful lack of beauty,
Namely, it isn't as though it had been a riotous red-letter day or night every
time you neglected to do your duty;
You didn't get a wicked forbidden thrill
Every time you let a policy lapse or forget to pay a bill;
You didn't slap the lads in the tavern on the back and loudly cry Whee,
Let's all fail to write just one more letter before we go home, and this round
of unwritten letters is on me.
No, you never get any fun
Out of things you haven't done,
But they are the things that I do not like to be amid,
Because the suitable things you didn't do give you a lot more trouble than the
unsuitable things you did.
The moral is that it is probably better not to sin at all, but if some kind of
sin you must be pursuing,
Well, remember to do it by doing rather than by not doing.
That all sin is divided into two parts.
One kind of sin is called a sin of commission, and that is very important,
And it is what you are doing when you are doing something you ortant,
And the other kind of sin is just the opposite and is called a sin of omission
and is equally bad in the eyes of all right-thinking people, from
Billy Sunday to Buddha,
And it consists of not having done something you shuddha.
I might as well give you my opinion of these two kinds of sin as long as,
in a way, against each other we are pitting them,
And that is, don't bother your head about the sins of commission because
however sinful, they must at least be fun or else you wouldn't be
committing them.
It is the sin of omission, the second kind of sin,
That lays eggs under your skin.
The way you really get painfully bitten
Is by the insurance you haven't taken out and the checks you haven't added up
the stubs of and the appointments you haven't kept and the bills you
haven't paid and the letters you haven't written.
Also, about sins of omission there is one particularly painful lack of beauty,
Namely, it isn't as though it had been a riotous red-letter day or night every
time you neglected to do your duty;
You didn't get a wicked forbidden thrill
Every time you let a policy lapse or forget to pay a bill;
You didn't slap the lads in the tavern on the back and loudly cry Whee,
Let's all fail to write just one more letter before we go home, and this round
of unwritten letters is on me.
No, you never get any fun
Out of things you haven't done,
But they are the things that I do not like to be amid,
Because the suitable things you didn't do give you a lot more trouble than the
unsuitable things you did.
The moral is that it is probably better not to sin at all, but if some kind of
sin you must be pursuing,
Well, remember to do it by doing rather than by not doing.
FURTHER REFLECTIONS ON PARSLEY
Parsley
Is gharsley.
REFLECTION ON A WICKED WORLD
Purity
Is obscurity.
Is obscurity.
CELERY
Celery, raw
Develops the jaw,
But celery, stewed,
Is more quietly chewed.
Develops the jaw,
But celery, stewed,
Is more quietly chewed.
JOHN DONNE
THE WILL.
by John Donne
BEFORE I sigh my last gasp, let me breathe,
Great Love, some legacies ; I here bequeath
Mine eyes to Argus, if mine eyes can see ;
If they be blind, then, Love, I give them thee ;
My tongue to Fame ; to ambassadors mine ears ;
To women, or the sea, my tears ;
Thou, Love, hast taught me heretofore
By making me serve her who had twenty more,
That I should give to none, but such as had too much before.
My constancy I to the planets give ;
My truth to them who at the court do live ;
My ingenuity and openness,
To Jesuits ; to buffoons my pensiveness ;
My silence to any, who abroad hath been ;
My money to a Capuchin :
Thou, Love, taught'st me, by appointing me
To love there, where no love received can be,
Only to give to such as have an incapacity.
My faith I give to Roman Catholics ;
All my good works unto the Schismatics
Of Amsterdam ; my best civility
And courtship to an University ;
My modesty I give to soldiers bare ;
My patience let gamesters share :
Thou, Love, taught'st me, by making me
Love her that holds my love disparity,
Only to give to those that count my gifts indignity.
I give my reputation to those
Which were my friends ; mine industry to foes ;
To schoolmen I bequeath my doubtfulness ;
My sickness to physicians, or excess ;
To nature all that I in rhyme have writ ;
And to my company my wit :
Thou, Love, by making me adore
Her, who begot this love in me before,
Taught'st me to make, as though I gave, when I do but restore.
To him for whom the passing-bell next tolls,
I give my physic books ; my written rolls
Of moral counsels I to Bedlam give ;
My brazen medals unto them which live
In want of bread ; to them which pass among
All foreigners, mine English tongue :
Though, Love, by making me love one
Who thinks her friendship a fit portion
For younger lovers, dost my gifts thus disproportion.
Therefore I'll give no more, but I'll undo
The world by dying, because love dies too.
Then all your beauties will be no more worth
Than gold in mines, where none doth draw it forth ;
And all your graces no more use shall have,
Than a sun-dial in a grave :
Thou, Love, taught'st me by making me
Love her who doth neglect both me and thee,
To invent, and practise this one way, to annihilate all three
by John Donne
BEFORE I sigh my last gasp, let me breathe,
Great Love, some legacies ; I here bequeath
Mine eyes to Argus, if mine eyes can see ;
If they be blind, then, Love, I give them thee ;
My tongue to Fame ; to ambassadors mine ears ;
To women, or the sea, my tears ;
Thou, Love, hast taught me heretofore
By making me serve her who had twenty more,
That I should give to none, but such as had too much before.
My constancy I to the planets give ;
My truth to them who at the court do live ;
My ingenuity and openness,
To Jesuits ; to buffoons my pensiveness ;
My silence to any, who abroad hath been ;
My money to a Capuchin :
Thou, Love, taught'st me, by appointing me
To love there, where no love received can be,
Only to give to such as have an incapacity.
My faith I give to Roman Catholics ;
All my good works unto the Schismatics
Of Amsterdam ; my best civility
And courtship to an University ;
My modesty I give to soldiers bare ;
My patience let gamesters share :
Thou, Love, taught'st me, by making me
Love her that holds my love disparity,
Only to give to those that count my gifts indignity.
I give my reputation to those
Which were my friends ; mine industry to foes ;
To schoolmen I bequeath my doubtfulness ;
My sickness to physicians, or excess ;
To nature all that I in rhyme have writ ;
And to my company my wit :
Thou, Love, by making me adore
Her, who begot this love in me before,
Taught'st me to make, as though I gave, when I do but restore.
To him for whom the passing-bell next tolls,
I give my physic books ; my written rolls
Of moral counsels I to Bedlam give ;
My brazen medals unto them which live
In want of bread ; to them which pass among
All foreigners, mine English tongue :
Though, Love, by making me love one
Who thinks her friendship a fit portion
For younger lovers, dost my gifts thus disproportion.
Therefore I'll give no more, but I'll undo
The world by dying, because love dies too.
Then all your beauties will be no more worth
Than gold in mines, where none doth draw it forth ;
And all your graces no more use shall have,
Than a sun-dial in a grave :
Thou, Love, taught'st me by making me
Love her who doth neglect both me and thee,
To invent, and practise this one way, to annihilate all three
KENNETH REXROTH
Vulture
St. Thomas Aquinas thought
That vultures were lesbians
And fertilized by the wind.
If you seek the facts of life,
Papist intellectuals
Can be very misleading
Seal
The seal when in the water
Is a slippery customer
To catch. But when he makes love
He goes on dry land and men
Kill him with clubs.
To have a happy love life,
Control your environment
Raccoon
The raccoon wears a black mask,
And he washes everything
Before he eats it. If you
Give him a cube of sugar,
He'll wash it away and weep.
Some of life's sweetest pleasures
Can be enjoyed only if
You don't mind a little dirt.
Aardvark
The man who found the aardvark
Was laughed out of the meeting
Of the Dutch Academy.
Nobody would believe him.
The aardvark had its revenge —
It returned in dreams, in smoke,
In anonymous letters.
One day somebody found out
It was in Hieronymus
Bosch all the time. From there it
Had sneaked off to Africa.
St. Thomas Aquinas thought
That vultures were lesbians
And fertilized by the wind.
If you seek the facts of life,
Papist intellectuals
Can be very misleading
Seal
The seal when in the water
Is a slippery customer
To catch. But when he makes love
He goes on dry land and men
Kill him with clubs.
To have a happy love life,
Control your environment
Raccoon
The raccoon wears a black mask,
And he washes everything
Before he eats it. If you
Give him a cube of sugar,
He'll wash it away and weep.
Some of life's sweetest pleasures
Can be enjoyed only if
You don't mind a little dirt.
The man who found the aardvark
Was laughed out of the meeting
Of the Dutch Academy.
Nobody would believe him.
The aardvark had its revenge —
It returned in dreams, in smoke,
In anonymous letters.
One day somebody found out
It was in Hieronymus
Bosch all the time. From there it
Had sneaked off to Africa.
W. H. AUDEN
THE FALL OF ROME
(for Cyril Connolly)
The piers are pummelled by the waves; In a lonely field the rain Lashes an abandoned train; Outlaws fill the mountain caves. Fantastic grow the evening gowns; Agents of the Fisc pursue Absconding tax-defaulters through The sewers of provincial towns. Private rites of magic send The temple prostitutes to sleep; All the literati keep An imaginary friend. Cerebrotonic Cato may Extol the Ancient Disciplines, But the muscle-bound Marines Mutiny for food and pay. Caesar’s double-bed is warm As an unimportant clerk Writes I DO NOT LIKE MY WORK On a pink official form. Unendowed with wealth or pity, Little birds with scarlet legs, Sitting on their speckled eggs, Eye each flu-infected city. Altogether elsewhere, vast Herds of reindeer move across Miles and miles of golden moss, Silently and very fast.
La vie antérieure
Charles Baudelaire
J'ai longtemps habité sous de vastes portiques
Que les soleils marins teignaient de mille feux
Et que leurs grands piliers, droits et majestueux,
Rendaient pareils, le soir, aux grottes basaltiques.
Les houles, en roulant les images des cieux,
Mêlaient d'une façon solennelle et mystique
Les tout-puissants accords de leur riche musique
Aux couleurs du couchant reflété par mes yeux.
C'est là que j'ai vécu dans les voluptés calmes,
Au milieu de l'azur, des vagues, des splendeurs
Et des esclaves nus, tout imprégnés d'odeurs,
Qui me rafraîchissaient le front avec des palmes,
Et dont l'unique soin était d'approfondir
Le secret douloureux qui me faisait languir.
L’IMPRÉVU
Harpagon, qui veillait son père agonisant,
Se dit, rêveur, devant ces lèvres déjà blanches :
« Nous avons au grenier un nombre suffisant,
Ce me semble, de vieilles planches ? »
Célimène roucoule et dit : « Mon cœur est bon,
Et naturellement, Dieu m’a faite très belle. »
- Son cœur ! cœur racorni, fumé comme un jambon,
Recuit à la flamme éternelle !
Un gazetier fumeux, qui se croit un flambeau,
Dit au pauvre, qu’il a noyé dans les ténèbres :
« Où donc l’aperçois-tu, ce créateur du Beau,
Ce Redresseur que tu célèbres ? »
Mieux que tous, je connais certain voluptueux
Qui bâille nuit et jour, et se lamente et pleure,
Répétant, l’impuissant et le fat : « Oui, je veux
Être vertueux, dans une heure ! »
L’horloge, à son tour, dit à voix basse : « Il est mûr,
Le damné ! J’avertis en vain la chair infecte.
L’homme est aveugle, sourd, fragile, comme un mur
Qu’habite et que ronge un insecte ! »
Et puis, Quelqu’un paraît, que tous avaient nié,
Et qui leur dit, railleur et fier : « Dans mon ciboire,
Vous avez, que je crois, assez communié,
À la joyeuse Messe noire ?
Chacun de vous m’a fait un temple dans son cœur ;
Vous avez, en secret, baisé ma fesse immonde !
Reconnaissez Satan à son rire vainqueur,
Énorme et laid comme le monde !
Avez-vous donc pu croire, hypocrites surpris,
Qu’on se moque du maître, et qu’avec lui l’on triche,
Et qu’il soit naturel de recevoir deux prix,
D’aller au Ciel et d’être riche ?
Il faut que le gibier paye le vieux chasseur
Qui se morfond longtemps à l’affût de la proie.
Je vais vous emporter à travers l’épaisseur,
Compagnons de ma triste joie,
À travers l’épaisseur de la terre et du roc,
À travers les amas confus de votre cendre,
Dans un palais aussi grand que moi, d’un seul bloc,
Et qui n’est pas de pierre tendre ;
Car il est fait avec l’universel Péché,
Et contient mon orgueil, ma douleur et ma gloire ! »
- Cependant, tout en haut de l’univers juché,
Un ange sonne la victoire
De ceux dont le cœur dit : « Que béni soit ton fouet,
Seigneur ! que la douleur, ô Père, soit bénie !
Mon âme dans tes mains n’est pas un vain jouet,
Et ta prudence est infinie. »
Le son de la trompette est si délicieux,
Dans ces soirs solennels de célestes vendanges,
Qu’il s’infiltre comme une extase dans tous ceux
Dont elle chante les louanges.
Comments
Post a Comment